poniedziałek, 15 lipca 2019

Lekcja 19 — Nie zawsze władcze nastawienie jest dobre, miej w sobie również pokorę.

     Następnego ranka Lejra została zbudzona przez natarczywe pukanie do drzwi. Za nimi zastała Ezo.
     — Nie jesteś jeszcze przygotowana? Za pięć minut jest śniadanie.
     — Jak to? — Zdziwiła się. — Przecież nastawiłam budzik na odpowiednią godzinę.
     Odwróciła się. Jej wzrok wodził, szukając pożądanego przedmiotu. Dostrzegła, że leżał on rozbity na ziemi.
     Nie mogła uwierzyć, że nie usłyszała takiego huku. Powód zniszczenia wyczytała wprost z twarzy blondyna. Poddenerwowana nieproszonym wtargnięciem do jej pokoju, przemilczała sprawę z braku dowodów. Jedyne, co pozostało jej w tej sytuacji, to wyproszenie swojej służby. Nie mając zbyt wiele czasu, doprowadziła do stanu użytkowego swoje włosy i twarz. Zarzuciła na siebie szlafrok, kapcie i udała się na dół. Weszła do otwartej już stołówki. Kolorystyka pomieszczenia i sposób rozstawienia stolików, przywołały w jej głowie wspomnienia. Dotyczyły one przyjemnego okresu w jej życiu, gdy nie była wplątana w nieznane dotychczas jej tematy. Przypomniała sobie, gdy chodziła do swojej prywatnej szkoły, a wraz z tym swoich znajomych, dzięki czemu na jej twarzy pojawił się delikatny, ale bardzo ciepły uśmiech. Jej pozytywny wyraz twarzy zniknął, gdy zaczęła z czasem dostrzegać różnice. W ostateczności powrót do dobrze wspomnianych lat minął, a na salę wjechała służba z pełnym stołem smakołyków. Symfonia zapachów wręcz przepływała przez jej nozdrza, co tylko wzmocniło jej apetyt. Spojrzała na zawartość wózków. Było na nich dosłownie wszystko, począwszy od treściwszych dań do zwykłych kanapek. To ostatnie wzmożyło chęć sięgnięcia po coś, co wcześniej było dla niej codziennością. Podeszła do szwedzkiego stołu, wzięła parę sznytek chleba, dżem oraz szklankę kakao. Jeszcze nigdy nie czuła, aby tak zwykły posiłek mógł dać tyle radości. Po obfitym śniadaniu wróciła na górę, aby przebrać się i odpocząć. Niedługo potem ponownie zeszła piętro niżej prosto do sali obrad. Na dole zastała otwarte już drzwi, natomiast w środku paru magów. Bez zbędnych słów czy gestów ze spokojem podeszła do swojego miejsca. Jej oczy po raz kolejny przyzwyczajały się do ciemności, jaka panowała w pomieszczeniu. Spojrzała w obie strony i zastanawiała się, jak długo zajmie zgromadzenie wszystkich osób.
     Czas mijał, a wraz z nim przybywało nowych twarzy. Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, tradycyjnie zebranie rozpoczął Gidol. Zgodnie z obietnicą poruszył niezbyt istotne tematy, choć aktywność w postaci pytań, czy sugestii była zadziwiająco duża. Ku zdziwieniu dziewczyny w środku spotkania znaczna część osób, bez większego powodu opuszczała salę, co nie wzbudzało żadnej reakcji Gidola. Była to kolejna sytuacja, która dała jej do myślenia. Doszła do wniosku, że system, w jakim społeczność magów się obracała, potrzebowała gruntownej przebudowy, a sami członkowie wymagali większego rygoru, związanego z przestrzeganiem zasad. Zebranie skończyło się około godziny czternastej. Do samego końca zostało raptem garstka osób, w tym również znużona dzisiejszymi tematami Lejra, która wyszła jako jedna z pierwszych osób i skierowała się w stronę swojego pokoju. Szła schodami na piętro i przyspieszyła, gdy znikąd usłyszała znany, denerwujący głos.
     — Lejro, zaczekaj! — Nie zareagowała. — Hej! Mówię do ciebie! — Zdenerwował się.
     Dziewczyna lekko się wzdrygała, gdy przed nią na jednym ze stopni, pojawiła się głowa chłopaka. Odwróciła się za siebie, ale nie było śladu po reszcie jego ciała. Słyszała głosy innych osób, dobiegające z miejsca wychylonej głowy blondyna.
     — Dlaczego mnie ignorujesz?
     — Bez większego powodu. Co tym razem chcesz?
     — Ech... Uprzejma jak zawsze. — Westchnął. — Tak sobie pomyślałem, że skoro jesteśmy sojusznikami, to może odwiedzę cię za dwa-trzy dni?
     — Nie ma mowy...
     — Nie pasuje ci? — Nieco posmutniał. — A co powiesz na... — W tle słychać było nawoływania starca. — Poczekaj chwilę.
     Głowa schowała się, a w schodach pozostała dziura tejże wielkości. To, co znajdowało się po drugiej stronie, nie przypominało wnętrza schodów. Chcąc mieć tę rozmowę za sobą, Lejra klękła i włożyła głowę w szczelinę. Ku zdziwieniu, jej głowa znajdowała się na wysokości wzrostu Mazendera, blisko wyjścia z sali obrad. Była świadkiem finalnej części rozmowy jego ze starszym przyjacielem domu.
     — Powinien panicz się zgodzić na ten sojusz, to zapewni nam stabilizację.
     — Ile razy mam Panu powtarzać, żeby zwracał się Pan do mnie imieniem? — Westchnął. — Poza tym nie lubię tego starego dziada. Nie obchodzi mnie, że ma duże wpływy, po prostu nie chce i kropka! — Odwrócił się do starca plecami, przez co zauważył głowę Lejry. — Wybacz, nie mam na razie ochoty na rozmowę. Nie zamierzam wytykać palcami, ale pewna osoba nieco mnie zdenerwowała. — Choć ewidentnie mierzył wzrokiem przyjaciela rodziny. — Mam dla ciebie propozycje. Skoro nie pasuje ci termin trzech dni, po prostu postaram się znaleźć w najbliższym czasie odrobinę czasu i zagoszczę u ciebie.
     — Co?! Ja nie ... — Nie była w stanie dokończyć wypowiedzi.
     Chłopak wypchnął jej głowę z częściowego portalu, który następnie zniknął. Lekko zniesmaczona weszła na piętro. Znajdując odpowiedni korytarz, na samym jego końcu dostrzegła bliźniaków z przygotowanymi walizkami. Dziewczynie przypomniał się koszmar wczorajszego dnia i przeszły ją lekkie dreszcze. Stan ten nasilał się, gdy Ezo z nieszczerym uśmiechem machał z daleka na powitanie.
     — A wy, na co czekacie? Bierzcie wszystko i wracamy do domu. 
     — Widzisz? Miałem rację, żeby poczekać niedaleko parteru, a najlepiej pod salą. Przez ciebie nasza kochana Lejra nieco się nadwyrężyła, wchodząc po schodach. Nie ma siły, aby do nas podejść. — Zadrwił z niej.
     — Wybacz, więcej się to nie powtórzy!
     Oboje w pośpiechu dołączyli do dziewczyny. W trójkę skierowali się w stronę wyjścia, ale gdy tylko w zasięgu oczu znalazł się gospodarz tegorocznego zjazdu, Lejra kazała zostać służbie i sama podeszła do mężczyzny.
     — Przepraszam, nie przeszkadzam?
     — Oczywiście, że nie. Czy coś się stało?
     — Nic szczególnego. Chciałam Panu podziękować za szansę, która została mi podarowana na tym spotkaniu. Jestem również wdzięczna, że od początku do samego końca traktował mnie Pan na równi z innymi, nie wytykając mojej odmienności.
     — Jaki Pan? — Zaśmiał się. — Nie postarzaj mnie tak, mów mi po prostu Gidol. Poza tym, skąd te podziękowania? Jesteś częścią naszej społeczności, tak samo jak ja. Nie uważam, abyś różniła się w czymś od nas. Wszyscy jesteśmy ludźmi i każdy z nas potrafi rzucać zaklęcia, a w jakim stopniu, to już kwestia osobnicza. — Na jego twarzy zagościł szczery uśmiech.
     — Dziękuję, że w taki sposób to spostrzegasz. Proszę mi wybaczyć... — Zmieniła temat. — Muszę już się pożegnać, obowiązki w domu wzywają.
     — Rozumiem, do zobaczenia.
     Mężczyzna wyciągnął rękę na pożegnanie, a następnie uściskał serdecznie delikatną dłoń. Nastolatka wróciła do służby i wraz z nimi wyszła przed budynek. Ustawiła się na polu służącym do teleportu, ale bliźniacy ani drgnęli.
     — Co tym razem?
     — Już ci mówiliśmy. Tylko głowy rodzin są upoważnieni do ich używania.
     — W takim razie mam inne rozwiązanie. — Podleciała nieco zirytowana, wzięła swoją broń i zaczęła rysować na ziemi — Portal gotowy...
     — Lejro nie przystoi, aby służba z tak bliska dokonała teleportacji.
     — Może i nie przystoi, ale spójrzcie na tych obok. Oni również są w tej samej sytuacji, tylko że robią to na oryginalnym portalu, więc nie zmylicie mnie swoją gadką. Na mocy danego mi prawa, jako Lejra Samblaw rozkazuje wam użycia portalu mojej roboty do teleportacji.
     — Jak sobie życzysz. — Wraz z bratem nisko się ukłonili.
     W trójkę ustali w kręgu i rozpoczęli proces powrotu do domu. Gdy nastolatka znalazła się w znanym jej pomieszczeniu, zauważyła trzy kostki Rubika, latające po całym pokoju. Nie zdziwiło ją to bardzo i doskonale wiedziała, że były to zaszyfrowane wiadomości od pana domu. Jako pierwszy zareagował Ezo, który wyciągnął rękę przed siebie i wymówił swoje imię. Przedmiot podleciał do wystawionej dłoni. Kostka, która na pierwszy rzut oka była chaotycznie ułożona, na trzech z sześciu ścianek miała ułożone litery, stanowiące jego imię. W międzyczasie również pozostała dwójka zrobiła ta samą czynność. Dziewczyna popatrzyła na każdą ze ścianek i nie zastanawiając się długo, ułożyła kostkę w poprawną konfigurację, którą następnie podrzuciła do góry. Z wnętrza wypłynęły widoczne dla każdego litery. Zaczęły krążyć chaotycznie, ale dzięki magii zawartej w przedmiocie, bez problemu mogła odczytać treść.

,,Witam moją drogą wnuczkę z powrotem. Powinienem cię osobiście przywitać, ale dosłownie przed chwilą otrzymałem wiadomość o ważnym spotkaniu. Proszę, abyś zdała raport ze spotkania Kepisie. Domyślam się, że musisz być bardzo głodna, dlatego w ramach przeprosin kazałem przygotować to, co najbardziej lubisz. Jutro porozmawiamy na spokojnie. Do zobaczenia."

     Po przeczytaniu pstryknęła palcami. Wszystkie litery zniknęły, a kostka spadła na ziemię. Podniosła ją i spojrzała na bliźniaków, którzy byli jeszcze skupieni na swojej wiadomości. Gdy pierwszy z nich skończył, zabrała głos.
     — Zanieście moje rzeczy i zróbcie coś z tym. — Rzuciła w ich stronę kostkę i zdecydowanym krokiem opuściła pomieszczenie do teleportacji.
     Skierowała się w stronę pokoju, wspomnianym w wiadomości. Zapukała do drzwi i słysząc aprobujący głos, pociągnęła za klamkę. Nie musiała przedstawiać sytuacji, ponieważ pierwszymi słowami, które usłyszała z ust kobiety było: ,,Możesz zaczynać". Dziewczyna opowiedziała, co działo się zarówno na spotkaniu jak i na misji. Kepisa wnikliwie słuchała i jednocześnie zapisywała najważniejsze aspekty na kartkach. Po rozległym monologu nadeszła pora na zadawanie pytań. Wśród nich znalazły się te, które dotyczyły zachowania służby, a nawet kolor koszuli prowadzącego. Po długim i meczącym można rzec przesłuchaniu, Lejra poszła na obiad. Gdy służba tylko przekroczyła próg jadalni, poczuła zapach jej ulubionego dania. Zdała sobie sprawę, że wyjazd był jedynie krótkim przerywnikiem i czas wrócić do rzeczywistości.
     — ,,Tylko co właściwie zrobię, gdy posiądę informacje odnośnie do kuzyna i siostry? Będę dalej brnąc w tym pokręconym świecie magów?'' — Nalała sobie picia. — ,,Może nie będzie tak źle? Jeśli uda mi się nawiązać sojusz z liczną grupą magów.'' — Zaczęła odzyskiwać nadzieję na dobre funkcjonowanie w niedawno poznanym przez nią świecie.
     Po napełnieniu swojego brzucha, wróciła do Kepisy. Również tym razem dostała aprobatę, aby wejść do jej biura.
     — Chciałaś coś jeszcze dopowiedzieć?
     — Nie po to tu przyszłam. Przez mój nagły wyjazd minęło mi spotkanie z wujem Aznerem. Chciałam cię prosić, abyś umówiła mnie z nim na jutro.
     — Nie mam nic przeciwko, zaraz do niego zadzwonię. Rozumiem, że na tę samą godzinę co zawsze?
     Lejra jedynie kiwnęła potwierdzająco głową i wyszła z biura. Odświeżona po wyjeździe, a także nową energią do działania, szła wolnym krokiem przed siebie. Jej dobry humor nie trwał jednak zbyt długo. Napotkała jeden, a raczej dwa problemy dręczące ją przez cały wyjazd. Przed nią stała Ena, a obok niej lekko wycofany Zanmin.
     — Wreszcie wróciłaś! Opowiadaj, jak było na spotkaniu! Czy wszystko poszło zgodnie z twoją myślą? — zmartwiła się.
     — Dobrze już się czujesz? — Zastanawiała się, w jakim stanie znajdowała się kobieta.
     — Nie musisz się martwić. Zaraz po tym, jak poczułam się słabo, dostałam odpowiednią opiekę. Mniejsza o mnie... Pytałam się Ezo o wyjazd, ale jedynie coś odburknął pod nosem i tyle z tego wyszło. — Widziała, że dziewczyna mimo wysłuchiwania odpowiedzi, zerkała kątem oka na osobę obok. — No tak, przecież to wasze pierwsze spotkanie.
     — Proszę wybaczyć moje wtrącenie. — Odezwał się mężczyzna. — Pozwolę sobie sam się przedstawić. Nazywam się Zanmin. Ciesze się, że mogę w końcu poznać panią osobiście. — Uśmiechnął się nieprzyjemnie i ukłonił nisko.
     — ,,A więc o niczym nie wie.'' — Zwróciła się do z pozoru nowo poznanej osoby. — Miło mi poznać kolejną osobę. Proszę zwracać się do mnie po imieniu, nie lubię formalności.
     — Jak sobie życzysz.
     — Więc jak było? — Dopytywała.
     W czasie gdy Lejra zastanawiała się, od czego właściwie zacząć, opiekunka spojrzała na jej broń. Od razu dostrzegła ubytek energii i postanowiła ponownie zabrać głos.
     — Nic ci nie jest?! Masz jakąś ranę? Czy Azo i Ezo nie mieli cię pilnować?! Ja im zaraz dam reprymendę!
     Dziewczyna westchnęła i opowiedziała, co właściwie działo się na zebraniu. Zarówno w przypadku raportu dla Kepisy i tym razem pominęła parę faktów, jak chociażby dziwne zachowanie bliźniąt przed porannym zebraniem. Podczas przemówienia, przypatrywała się zachowaniom jej słuchaczy. Ena zdecydowanie z przejęciem przysłuchiwała się wszystkiemu, wręcz utożsamiała się, jakby osobiście to przeżyła. Z drugiej strony mężczyzna przyglądał się uważnie zza swoich ciemnych okularów, przez co ciężko było określić całościową ekspresję jego twarzy. Jego usta przez cały monolog nie wyrażały właściwie niczego. Historia dobiegła końca, a do nich przyszła kolejna osoba, jakby tylko czekała na odpowiedni moment.
     — No proszę, założyłaś przymierze z tym narwanym dzieciakiem? Moje gratulacje — powiedział blondyn, po czym skierował się do Eny. — A co ty tu jeszcze robisz? Kepisa chce czegoś od ciebie, pospiesz się. — Jego intonacja wskazywała na zdegustowanie.
     — Ech... — Westchnęła. — Azo powinieneś się nauczyć trochę szacunku do ludzi. Ładnie to tak wydawać mi rozkazy? — Nie czuła się urażona jego postawą. — Czy byłbyś tak miły i przesunąłbyś się? Muszę w końcu przejść. — Szczerze się uśmiechnęła.
     — Nie będziesz mi prawić kazań! — Tym razem powiedział to z dużą irytacją. — Niedobrze mi na twój widok! Powinnaś...
     Na twarzy ogrodnika pojawił się grymas, który jednoznacznie świadczył o cierpieniu. Złapał się za lewą pierś, ciężej oddychał. Jego wzrok był wciąż wrogo nastawiony na kobietę. Stało się to tak szybko, że Lejra pomyślała o jego złym samopoczuciu z wyjazdu. Dla upewnienia, że nie doszło do sprzeczki na tle magii, spojrzała na twarze pozostałych dwóch osób. Napotykając na ekscytację Zanmina, zrozumiała nagłe pogorszenie zdrowia.
     — Przestań! — Zaprotestowała Ena.
     — Nie ma mowy. Smarkacz powinien znać podstawy kultury osobistej, skoro tu pracuje.
     Zachowanie kobiety wzbudziło niepewność. Nie rozumiała, dlaczego jej opiekunka nie wspomogła Azo własną energią, skoro tak żywo protestowała. Przyglądała się blondynowi, któremu brakowało powoli powietrza, a mimo to nadal zachowywał swoją złość na twarzy. W międzyczasie Ena starała się zapobiec dalszemu przebiegu spraw.
     — Prze.... — Wymamrotał ledwo po dwóch minutach.
     — Hę? Chyba cię nie usłyszałem. —Zanmina bawiła ta sytuacja.
     — Prze....pra... szam...
     Dzięki temu jednemu słowu wypowiedzianym z trudem, Azo mógł zaczerpnąć świeżego powietrza. Kaszlnął parę razy i spojrzał nieco poirytowany na mężczyznę, który dalej się uśmiechał. Niedoszła ofiara parsknęła i zazgrzytała zębami. Tłumiąc emocje w sobie, odszedł. Lejra uchyliła wargi, jednak nie zdążyła niczego powiedzieć.
     — Ja również muszę już iść. Jak wrócę, dokończymy rozmowę. — Ena uśmiechnęła się i poszła w przeciwnym kierunku niż ogrodnik.
     Gdy młoda dziedziczka została sama ze swoim źródłem informacji, Zanmin zaproponował zmianę lokalizacji. Nic nie odpowiedziała, jedynie podążała za nim. Doszli do jednej z dwóch części posiadłości, w której zamieszkiwała służba. Znała na pamięć rozmieszczenie drzwi, ale nie wiedziała, kto był właścicielem. Służba miała w zwyczaju pracować od wczesnego poranka do późnych godzin nocnych, dlatego ich widok przy własnych pokojach graniczył z cudem. Zatrzymali się przy jednym z nich. Nie ciężko było się domyślić, że gospodarzem tego był towarzyszący jej mężczyzna. Jak kultura tego wymagała, otworzył drzwi i zachęcającym gestem wpuścił dziewczynę do środka. Wnętrze pokoju urządzone było w nowoczesnym stylu, co znacznie odbiegało od klimatu panującego w domu. Szary, aksamitny dywan świetnie komponował się z białymi meblami. Jedynie krzesła, stolik i łóżko odznaczały się kolorystycznie od pozostałych rzeczy. Ich głęboka czerń sprawiała, że oczy mimowolnie skupiały się na nich. Drewno, z którego była wykonana większość rzeczy, było wysokiej jakości. Światło wpadające z dwóch okien, dobrze oświetlało wnętrze. Mimo tak mało zróżnicowanej kolorystyki pokój nie odstraszał, wręcz można było poczuć się w nim dość swobodnie.
     — Długo będziesz stać w przejściu? — Popchnął nastolatkę do przodu. — Chcesz coś do picia?
     — Herbatę owocową.
     — Poczekaj, zaraz wrócę.
     Lejra podeszła do fotela i wygodnie w nim usiadła. Raz jeszcze rozejrzała się po pomieszczeniu i dziwiło ją, że w wyposażeniu znalazł się także telewizor, który nie był zbyt mile widziany przez Sagona. Padające nadmiernie na jej twarz promienie słoneczne, Czując zbyt intensywne promienie słoneczne na twarzy, wstała i szukała ukojenia w zasłonięciu okna, ale zorientowała się, że nie było tu rolet ani żaluzji. Spojrzała na pozostałe miejsca do siedzenia, ale one także skąpane były w słońcu. Przesunęła lekko jeden z foteli w cień i ponownie wygodnie zasiadła. Wyczekiwała powrotu mężczyzny. Po pięciu minutach oczekiwana osoba zjawiła się u progu drzwi.
     — Wybacz, że tak długo. Musiałem załatwić coś po drodze. — Położył szklankę z herbatą na stół.
     — Dlaczego zabrałeś mnie akurat tutaj?
     — To jedyne pomieszczenie, gdzie mam pewność, że nic nie wyjdzie poza cztery ściany. Skoro oficjalnie już się znamy, to pomyślałem, czemu by cię tu nie zabrać. Uprzedzając twoje następne pytanie, nie doszło do żadnych rękoczynów wobec Eny. Jej obecny stan zawdzięcza pokojowej wymianie słów.
     — Rozumiem...  Zatem mój nowo poznany Zanminie. — Zmieniła temat. — Czym ty właściwie zajmujesz się w domu, żebym przez pół roku nie miała przyjemności cię poznać? — powiedziała z ironią.
     — A co to za nagłe zainteresowanie moją osobą? — Zachichotał. — Oczywiście nie jest to dla mnie żadna tajemnica, ale jakby to ująć. Powiedzmy, że niezbyt często bywam w domu, ponieważ załatwiam sprawy, którymi twój dziadek nie zamierza brudzić sobie rąk. — Mina dziewczyny wskazywała jednoznacznie, że wiedziała, o jaki typ usług mu chodziło. — Nie wydajesz się zdziwiona. Mniejsza o mnie. Mów, jak było na wyjeździe.
     — Głuchy jesteś? Przecież słyszałeś wszystko.
     — Och Lejro... Mnie wcale nie chodzi o to, co już omawialiśmy. Nie oszukasz mnie. — Momentalnie znalazł się naprzeciwko niej i delikatnie dotknął jej czoła. — Chce wiedzieć, czego nowego się dowiedziałaś.
     — Nie pozwalaj sobie! — Zdenerwowała się.
     W tym momencie obroża na szyi Zanmina zaczęła się kurczyć i dopiero gdy oddalił palec od jej czoła, wróciła do pierwotnego stanu. Lekko zawiedziony, usiadł naprzeciwko.
     — Mogę wyczuć z odległości kilku kilometrów, że zrobiłaś kolejny postęp w sprawie pionków szachowych.
     Lejra zastanawiała się, jakim sposobem wiedział o jej poczynaniach. Nie okazywała żadnych emocji, związanych z tą sprawą, a jednak potrafił ją odczytać.
     — Więc? — Uśmiechnął się nieprzyjemnie.
     — Ezo jest gońcem.
     — A więc jednak. Nie wiem jak tobie, ale mi nasza gra powoli się nudzi. Co ty na to, aby wkroczyła na nieco wyższy poziom?
     Oczekiwany przez nastolatkę czas, w którym miała okazję dowiedzieć się znacznie więcej, nadszedł, ale miała wątpliwości. Zdrowy rozsądek kazał jej wycofać się i nie mieszać się w dalszy przebieg praw. Z jednej strony obawiała się, co jeszcze mogła skrywać ta posiadłość, ale na myśl przyszła jej siostra i kuzyn. Nie wyobrażała sobie, aby zostawić ich sprawę niedokończoną. Spojrzała poważnie na mężczyznę i przemówiła.
     — Jesteś dość niecierpliwy, ale mi to pasuje. Zatem zamieniam się w słuch, co masz mi nowego do powiedzenia.
     — Niedawno przeprowadziłaś dobrowolnie rozmowę z Sagonem. Jak mniemam, jeden z tematów dotyczył byłej dziedziczki Samblaw.
     — Co z nią?! Gdzie ona jest?! — Zareagowała dość emocjonalnie.
     Mężczyzna jeszcze przez chwilę milczał, aby wzbudzić ciekawość Lejry, co odniosło sukces. Lekko się uśmiechnął i kontynuował.
     — Co, jeśli powiem ci, że twój dziadek cię okłamuje? Uwierz lub nie, ale w ciągu ostatnich sześciu miesięcy nie była ani razu za granicą. To nawet było zabawne, gdy słuchałaś go z przejęciem, podczas gdy on nabijał się z ciebie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że jest bliżej, niż możesz przypuszczać. Przez cały ten czas była w rezydencji.
     — Co?! Dlaczego?! Gdzie właściwie?!
     Zasypywany szeregiem pytań Zanmin, zaśmiał się i nie zamierzał ukrywać, że bawiła go bezradność dziewczyny.
     — Lejro, mi jedynie się znudziła ta monotonna gra, nie zamierzam podawać ci odpowiedzi na tacy. Wbrew pozorom sprawa Nowafii nie jest taka prosta.
     — Widziałeś ją? Jak się czuje? Nic jej nie jest? — Uspokoiła się.
     — A cóż to? Nie zamierzasz unosić na mnie głosu? Najwidoczniej nauczyłaś się odrobinę pokory. Co się tyczy Nowafii... — Zrobił celowo krótką pauzę. — Widzę ją czasami i z pewnością nie dzieje się jej krzywda, choć mam duże wątpliwości co do tego, jak ona to odbiera.
     Nastolatka patrzyła na mówcę zaniepokojonym wzrokiem. Rozchyliła delikatnie wargi, jakby miała zamiar coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Mimo panującej ciszy, chciała cierpliwie poczekać, jak Zanmin zabierze głos.
     — Lejro, co ty na to, aby zagrać w otwarte karty? — Spojrzał z lekkim, nieprzyjemnym uśmiechem.
     — Co tym razem masz na myśli?
     — Nie trzeba być geniuszem, żeby zauważyć, że ta posiadłość nie funkcjonuje prawidłowo. Z pewnością chcesz wiedzieć, co właściwie tu się dzieje i czemu tak wiele informacji jest tuszowanych przed tobą. Udostępnię ci tę wiedzę, ale pod jednym warunkiem.
     — Czego chcesz w zamian? — Spodziewała się niekoniecznie dobrej dla niej odpowiedzi.
     — Wiąże się to bezpośrednio z tym, co aktualnie robisz. Chciałbym zobaczyć, jak ci pójdzie z Kepisą.
     — Czemu akurat ona?     
     — Domyślam się, że nie czujesz się na siłach, aby jej podołać. — Uniknął jej pytania. — Zapewniam cię, ma więcej słabości, niż na to wygląda. Przy odpowiednim podejściu, powinnaś się dowiedzieć nawet jutro. Daje ci na rozgryzienie jej aż cały tydzień.
     — ,,Tylko siedem dni? Nie ma mowy, żebym zbliżyła się do niej, chociażby o krok!'' — pomyślała.
     — To jak? Piszesz się na to?
     — A co jeśli zawiodę?
     Mężczyzna nie mógł wytrzymać i roześmiał się na głos. Poprawił okulary przeciwsłoneczne i wstał z nieco skrzypiącego krzesła. Rozprostował się, wziął pusta szklankę od herbaty i przemówił.
     — Zaraz powinienem wrócić, przynieść ci jeszcze herbaty?
     — Nie, dziękuję — odpowiedziała dość nieufnie.
     Zanmin ruszył obojętnie ramionami, podszedł do drzwi. Wyciągnął rękę i położył ją na klamce. Zanim wyszedł, odwrócił się w stronę pokoju.
     — Co się z tobą dzieje? Czemu zakładasz z góry, że ci się nie uda? Już ci to mówiłem. Może wygląda na trudną do rozgryzienia, ale tak nie jest. A jakie poniesiesz konsekwencje? Oczywiście, że żadnych. Po prostu uważam, że jesteś gotowa, aby przejść do etapu, na jakim byli Nordaf i Nowafia. — Gdy wypowiedział ich imiona, poczuła ukłucie w sercu. — Ciekawe czy postąpisz tak samo, jak oni. Trochę się rozgadałem... Jak już mówiłem, zaraz wracam.
     Gdy nastolatka została ponownie sama, wstała i podeszła do okna. Widok z niego prowadził na ogród. Dostrzegła, jak Azo i Ezo dzielnie pracowali przy roślinach. Choć oba okna były zamknięte, w pokoju nie było gorąco. Mimo wszystko chciała otworzyć jedno z nich, aby zaczerpnąć letniego powietrza, ale coś uniemożliwiało jej to. Każdorazowe pociągnięcie za klamkę, wywoływało u niej delikatne mrowienie w rękach. Doszła do wniosku, że musiała być to siła zaklęcia, nałożonego na to pomieszczenie, które zabezpieczało przed podsłuchem. Przechadzała się po pokoju, jednak na szafach nie stało nic, co mogło ją zaintrygować. Nie mając co ze sobą zrobić, wróciła na miejsce i wzięła pilot od telewizora. Po sześciu miesiącach odcięcia od świata zewnętrznego, miała możliwość obejrzenia czegokolwiek. Choć była odzwyczajona od jego użytku, z przyjemnością przełączała co chwila kanały nie tyle, aby znaleźć odpowiedni program, a jedynie nacieszyć się samą jego obecnością. Była tak bardzo zapatrzona w ekran, że nie zauważyła, kiedy mężczyzna wrócił.
     — Brakowało ci bardzo telewizora? Oglądaj dalej, jeśli chcesz.
     Spokojnym krokiem szedł w stronę krzesła, a dziewczyna patrzyła na niego z powagą i oczekiwała jego dalszych słów. Usiadł obok niej i przekręcił głowę w stronę ekranu. Jedynie odgłosy wydobywające się z telewizora, przerywały tę niezręczną ciszę. W końcu nastolatka się przełamała i zabiera głos.
     — Zgadzam się na twoją propozycję.
     — Świetnie. Zobaczysz, że nie zawiedziesz się.
     Zanmin zrobił nieco skwaszoną minę, wstał i podszedł do okna. Lejra przyglądała się uważnie, co robił właściciel pokoju. Sługa otworzył okno, przez co do pomieszczenia wleciało oprócz świeżego powietrza, również kostka Rubika z ułożonym imieniem. Zamknął okno, podszedł w stronę gościa, a kostka dryfowała i podąża tuż za nim. Usiadł obok dziewczyny i wyciągnął rękę. Przedmiot wylądował na jego dłoni, a kombinacja została ułożona w parę sekund. Wiadomość, którą dostał chwilę wcześniej, nie wzbudziła u niego żadnych emocji. Na koniec podrzucił przedmiot do góry, który zatrzymał się na wysokości jego twarzy.

,,Będąc przeklętym w samym swoim istnieniu,
Nie znasz dnia ani godziny.
Nim się obejrzysz,
śmierć zajrzy ci w oczy
i obrócisz się w nicość.''

     Małe sześciany, które tworzyły kostkę, rozdzieliły się i przeobraziły w małe ludzkie czaszki. Efekt tego zaklęcia wzbudził ciekawość dziewczyny, zwłaszcza że miała z nim po raz pierwszy do czynienia. Lekko dmuchnął na czaszki, przez co zaczęły pękać i w ostateczności zanikały.
     — Zaciekawiona? Tej techniki nie znajdziesz w żadnej książce, jest mojego autorstwa — powiedział dumnie.
     — Muszę przyznać, że na swój sposób jest dość oryginalna. Czemu właściwie mi ją pokazałeś? Czy takich rzeczy nie powinieneś trzymać na lepsze okazje?
     — To nic wielkiego. Jesteś ostatnią osobą z domu, która tego jeszcze nie widziała. Po prostu to pewnego rodzaju nawyk. Skoro to już sobie wyjaśniliśmy, będę się zbierać. Nie zamierzam wysłuchiwać narzekań Sagona. Jeśli chcesz, możesz zostać i nacieszyć się telewizorem. Przyda ci się trochę relaksu przed nadchodzącymi dylematami. — Wstał z miejsca, a po chwili również jego gość.      — Więc jednak nie masz ochoty? Jak wolisz, ale uwierz mi, zatęsknisz jeszcze za tym momentem.
     Podeszli do drzwi i jak wymagała tego kultura, mężczyzna przepuścił dziedziczkę pierwszą. Po rozstaniu pod drzwiami, Lejra nie miała pomysłu, jak zbliżyć się do Kepisy. Mimo to poszła w stronę jej biura z nadzieją, że wymyśli coś po drodze.
     — Więc tu jesteś! Przepraszam, że tak nagle musiałam cię opuścić. — Zatrzymała ją Ena. — Porozmawiajmy spokojnie na osobności. Co ty na to, aby pójść do biblioteki?
     — W porządku, ale dlaczego akurat tam?
     — Wiem, że to jedno z niewielu miejsc, gdzie czujesz się zrelaksowana. — Uśmiechnęła się.
     Bez zbędnych słów obie udały się w to miejsce. Gdy tylko podopieczna usiadła, Ena nie szczędziła ani chwili i wypytywała z zaciekawieniem o więcej szczegółów z jej wyjazdu. Z nadmiaru emocji zapominała, o czym już mówiła. Co chwilę gratulowała zawarcia sojuszu i wyrażała swoje zadowolenie ze szczęśliwego powrotu z misji. Widząc, że kobieta nie prędko skończy swój słowotok, Lejra postanowiła zacząć od jutra.
     — Pozwól, że teraz ja ci zadam pytanie — wtrąciła. — Czy mam może jakieś szczególne obowiązki w tym tygodniu?
     — A ty już o obowiązkach domowych? — Zaśmiała się. — Nie przypominam sobie, aby pan Sagon wyznaczył ci coś nadzwyczajnego.
     — Bardzo mnie to cieszy.
     — Dlaczego?
     — Bez powodu, po prostu głośno myślę.
     Reszta dnia minęła spokojnie. Pod koniec wieczoru Lejra położyła się w łóżku i choć nie mogła się doczekać jutrzejszego dnia, nadal nie przygotowała planu. W jej głowie ciągle krążyły słowa Zanmina ,,Zapewniam cię, ma więcej słabości, niż na to wygląda.''

środa, 12 czerwca 2019

Lekcja 18 — Reprezentując rodzinę, rób to jak należy.

     Szła wzdłuż korytarza, a po odnalezieniu drzwi z emblematem orła, weszła przez nie. W małym przedsionku dostrzegła, że pomieszczenie jej służby, były lekko uchylone. Zdziwiła się, że zostawili otwarte drzwi, nie mniej jednak skierowała się do swojego pokoju. Zanim pociągnęła za swoją klamkę, raz jeszcze spojrzała na siedzibę bliźniaków. Doznała lekkiego szoku, gdy zza drzwi wyłoniła się sylwetka figury szachowej. Zastanawiała się, dlaczego jeden z nich przemienił się w nią poza domem. Zmieniła swoje plany i bez wahania, pociągnęła za klamkę od pokoju bliźniaków, aby ujrzeć go w całej okazałości. Gdy upewniła się, że rzeczywiście stał tam pionek, pełno myśli zakrzątało jej głowę. Nie była pewna, którego blondyna widziała, ale mimo dręczących jej pytań, zachowywała się naturalnie, jakby figura zrobiła na niej z początku dziwne wrażenie. Rozglądała się dookoła i zatrzymała wzrok na komodzie. Leżał na niej naszyjnik z emblematem, odpowiadającym figurze w pokoju. Usiadła na łóżku jednego z nich, czekając z niecierpliwością na drugiego z mężczyzn. Wpatrywała się w naścienny, elegancki zegarek i odliczała czas. Po pół godziny wrócił jeden z właścicieli pokoju. W drzwiach stał niezbyt zdziwiony obecnością dziewczyny Azo. Nieszczerze uśmiechnął się do niej.
     — Co sprowadza cię do naszego lokum? Nie możesz wytrzymać bez nas tak długo?
     — Nie mam ochoty na twoje idiotyczne pytania. Byłam ciekawa, w jakim stanie jesteście. Nie raczyliście asystować mi na spotkaniu. Sądząc po twojej minie, niepotrzebnie przyszłam.
     — Och, więc martwiłaś się o nas? Jakie to słodkie. — Ewidentnie nabijał się z niej.
     — Nic z tych rzeczy... — Westchnęła. — Dlaczego figura z domu dziadka znajduje się u was w pokoju? Wcześniej nie widziałam, abyście zabierali ją ze sobą.
     Mężczyźnie zrzedła mina i jedynie syknął pod nosem tak, aby dziewczyna tego nie usłyszała.
     — Z pytaniami to do mojego brata. Sam jestem zdziwiony i nie wiem, skąd tu się wzięła — powiedział ze zdziwieniem. — Najwyraźniej Ezo ma podobnego bzika na punkcie szachów co mistrz Sagon. Tyle lat żyjemy razem, a wciąż czegoś nowego się o nim dowiaduje. — Pokiwał bezradnie głową.
     — Jego fascynacja jest dość osobliwa... Nikt normalny nie nosiłby tak dziwnego naszyjnika. — Zwróciła wzrok na komodę.
     Azo spojrzał w miejsce, gdzie był wspomniany przedmiot, lekko się zaśmiał i przyznał rację.
     — Czy to wszystko? Proszę wybaczyć tę śmiałość, ale chciałbym trochę odpocząć.
     Lejra jedynie kiwnęła potwierdzająco głową, wstała z łóżka i skierowała się ku wyjściu. Mijając się z Azo, który szedł w głąb pokoju, usłyszała szelest naszyjnika, dzięki czemu potwierdziła swoje przypuszczenia. Triumfalnie weszła do swojego pokoju, usiadła na posłaniu, zdjęła buty i nastawiła budzik stojący na szafce obok na godzinę osiemnastą czterdzieści pięć. Próbowała się zdrzemnąć, ale jej myśli na nowo skupiały się wokół tematu szachów. Przekręcała się z jednego boku na drugi, w końcu wstała i wyszła na balkon. Ogrzewając się w promieniach słońca, zamknęła oczy. Mocą wyobraźni znajdowała się sama na piaszczystej plaży. W tak ciepły dzień przyjemność sprawiało jej chodzenie brzegiem morza. Szum dobiegający z nieco wzburzonych fal, dawał jej ukojenie. Przeskakiwała w różne obrazy, które kojarzyła z relaksem, jednak stan ten został przerwany przez pukanie do drzwi. Nieco zniechęcona podeszła do nich. Ku jej zdziwieniu za drzwiami stała figura szachowa, którą niedawno widziała.
     — Azo co to ma znaczyć? — powiedziała głośniej, aby mężczyzna usłyszał w drugim pokoju.
     — Jakiś problem moja droga? — usłyszała głos blondyna za sobą, przez co automatycznie się odwróciła.
     — W jaki sposób znalazłeś się tak szybko w moim pokoju? Poza tym nie przypominam sobie, abym dała ci zezwolenie, na przekroczenie jego progu.
     — O czym ty mówisz Lejro? Ty niedawno weszłaś bez pozwolenia do naszego, więc można uznać to za rewanż. — Jego twarz wskazywała na pewność siebie. — Nie musisz udawać zagubionej, nieświadomej niczego dziewczynki. Muszę przyznać, że dobrze się kryłaś, ale powinnaś wiedzieć, że w rodzinnej posiadłości ściany mają uszy. Twój towarzysz nie był zbyt ostrożny, podczas waszej rozmowy.
     Po tych słowach nastolatka nie miała dobrych przeczuć, od razu domyśliła się, o kogo mu chodziło, ale nie wiedząc, jak bardzo poinformowany był blondyn, zaczęła drążyć dalej temat.
     — Zaintrygowałeś mnie tym, o co ci dokładniej chodzi?
     — Nie udawaj, że nic nie wiesz. — Lejra odwróciła się w stronę przemawiającego Ezo, który przemieniał się na jej oczach w człowieka. — Zdajemy sobie sprawę z twojego śledztwa. Więc? Ilu z nas rozgryzłaś?
     — Cóż... Detektyw nigdy nie wyjawia wyników śledztwa osobom, będącym obiektem dochodzenia — odpowiedziała ze spokojem, choć w głębi siebie odczuwała niepokój.
     Niby to od niechcenia kierowała się w stronę stolika, do którego zasiadła. Jej prawdziwy powód leżał obok, gotowy do użycia przez właścicielkę.
     — Lejro, nie jestem prześladowcą, po prostu co nieco usłyszałem. Kieruje mną jedynie czysta ciekawość. Skoro tak bardzo chcesz dowiedzieć się naszej tożsamości, mogę ci to nieco ułatwić. Spójrz. — Azo wyciągnął zza koszuli wisiorek, na którym widniał skoczek.
     Dziewczyna spojrzała na niego i dość trudno było jej wyobrazić kogoś innego w postaci tej figury szachowej poza Zanminem. Bliźniacy uśmiechnęli się do niej i zaraz potem odczuła znane z dzisiejszego poranka uczucie duszności. Spojrzała na zegarek, wiszący na ścianie, który wskazywał godzinę dziewiętnastą dwadzieścia i dotarło do niej, w jak złej sytuacji się znalazła.
     — Dlaczego mi to w ogóle mówicie? — Z lekkim trudem wstała i szła w stronę drzwi. — Jeśli macie jeszcze coś do powiedzenia, zróbcie to teraz. Jeśli to już wszystko, chodźmy na zewnątrz, chcę w końcu napełnić czymś swój żołądek.
     Nie usłyszała żadnych słów, co przyjęła za brak jakiejkolwiek sprawy do niej. Zdziwiona i lekko zaniepokojona takim przebiegiem spraw, chwyciła swoją broń i wyszła wraz z nimi z pokoju. Korytarz wyglądał zupełnie inaczej, niż to miało miejsce przez cały ich pobyt. Zrozumiała, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
     — Co tu się stało? Czyżby zrobili ekspresowy remont podczas naszego pobytu w pokoju? Jak sądzisz Lejro? — Uśmiechnął się jeden z nich, a dziewczyna przyspieszyła nieco kroku. — Może powinniśmy kogoś zapytać? Ach... No tak... — Udał, że dostał olśnienia. — Zapomniałem, że o tej porze nikogo nie ma w budynku oprócz nas. — Zdecydowanie mocno akcentował słowo nikogo. — Więc jak sądzisz? Co mogło się stać? 
     Mimo wszystko dalej starała się zachować spokój, choć serce biło jej jak szalone. Czuła się niekomfortowo, idąc korytarzem. Na wszystkich jego ścianach znajdowały się lustra, ustawione tak, aby młoda dziedziczka mogła bez przeszkód przejrzeć się każdym z nich. Największe emocje wzbudzało ogromne lustro na samym końcu, które obejmowało całą ścianę.
     — W trójkę wiemy, do czego to wszystko zmierza, ale co ty na to, aby nieco się zabawić?
     Nastolatka została popchnięta do przodu. Usłyszała szczery i zadowolony śmiech, za nią już nikogo nie było. Postanowiła nie panikować, ale jej nogi mimowolnie się trzęsły. Stawiając spokojnie krok za krokiem, zatrzymała się w chwili, gdy jej nogę przeszył ból. Spojrzała na kończynę, z której leciał lekki strumień krwi.
     — Powinnaś uważać, gdzie stąpasz Lejro. — Echo rozchodziło się z każdej strony.
     Po tych słowach strach wziął górę, wypowiadała słowa zaklęcia ochronnego. Biegnąc, uderzyła z całej siły bronią w podłogę, a niebieska powłoka zjawiła się wokół niej. W żaden sposób nie zbliżała się do końca korytarza, rozważała, że zostało na nią rzucone zaklęcie iluzji. Niepokój wciąż narastał, gdy bliźniacy niewyraźnie wypowiadali jej imię. Rozglądała się na obie strony, szukając winowajców. Po chwili ponownie skupiła się na głównym lustrze, w którym ujrzała odbicie skoczka za sobą. Odwróciła głowę, ale nikogo za nią nie było. Mimo to w frontalnym lustrze nadal znajdowała się figura szachowa, która za nią podąża. W lustrach po prawej stronie ściany mignęła jej sylwetka Ezo, a jego twarz szydziła z niej. Nieco poddenerwowana odmawiała kolejne zaklęcie. Wykonała odpowiednie gesty i małe kulki skondensowanej energii opuściły jej strefę bezpieczeństwa, niszcząc doszczętnie lustro naprzeciwko oraz te po prawej stronie. Nie spodziewała się, że odłamki szkła, zamiast upaść na ziemię, uniosą się w powietrzu. Ustawione ostrymi krawędziami do niej, dryfowały wokół bariery. Dodatkowo w jej uszach rozbrzmiewał niezbyt przyjemny odgłos, który z sekundy na sekundę się pogarszał. Z luster po obu stronach wyłonili się bliźniacy, którzy ustali naprzeciwko niej. Dziewczyna zatrzymała się i zatkała uszy, aby choć odrobinę ukoić zszargany słuch.
     — To już koniec Lejro. — Mimo ogromnego hałasu, te słowa z łatwością zostały odebrane przez nią.
     Spojrzała na odłamki, które niezłomnie zbliżały się do niej, przedzierając się przez delikatną, niebieską otoczkę. Zamknęła oczy i jedynie czekała na niechybną śmierć. Nieprzyjemny odgłos zanikał, a noga przestała boleć. Zdziwiona uniosła powieki do góry, a oczom ukazał się pokój gościnny, w którym zamieszkiwała na czas zjazdu magów. W pierwszym odruchu spojrzała na dzwoniący budzik na szafce, którego wskazówki pokazywały osiemnastą czterdzieści pięć. Odetchnęła z ulgą, że był to jedynie sen. Chodziła rozbita po pokoju, a gdy żołądek dał o sobie znać, skupiła się na jedzeniu. Skierowała się w stronę lustra w łazience. Oglądała samą siebie i sprawdzała, czy aby na pewno nie miała żadnego zagniecenie na ciuchach. Po dokonaniu inspekcji schludności, chwyciła za szczotkę do włosów i przeczesywała swoją krótką czuprynę. W pokoju włożyła buty, spojrzała na zegarek, który wskazywał godzinę osiemnastą pięćdziesiąt trzy. Wyszła do małego korytarzyka i zarzuciła wzrokiem na drzwi służby, które były zamknięte.
     Zeszła na parter i wyszła z budynku. Nie była już pod wpływem grawitacji, dlatego dryfowała w stronę, z której dobiegały głosy pozostałych. Obleciała połowę posiadłości, aż w końcu znalazła miejsce spotkania. Różniło się ono zdecydowanie od wszechobecnego pustkowia, tętnił życiem. Na całej szerokości ciągnął się zadbany trawnik, a wraz z nim także drzewa i kwiaty. Gdzieniegdzie rozstawione były ławki, a śpiew ptaków potęgowało uczucie błogości. Wkraczając na trawę, dziewczyna delikatnie opadła na ziemię, dzięki czemu była w stanie po niej chodzić. Na samym środku tej oazy znajdowało się dziesięć dużych altan, których przeznaczeniem było gościć przedstawicieli konkretnych rodzin. Wokół nich rozmieszczone jeszcze kilkanaście mniejszych dla służby. Mimo ogromnej powierzchni, który zajmował cały kompleks, większość obszaru była wciąż do zagospodarowania. Zbliżając się do centrum, do nosa dziewczyny dolatywało coraz więcej zapachów. Po jej lewej stronie znajdowały się stanowiska z kucharzami, którzy przyrządzali różnego rodzaju potrawy. Mieli szerokie spektrum sprzętu od piekarników, zasilanych magią po zwykły grill. Nie tracąc czasu, podeszła do altan, aby znaleźć dla siebie wolne miejsce.
     — W końcu cie znalazłem! — krzyknął Mazender za nią.
     — Nie powinieneś siedzieć już przy stole? — Z niechęcią się odwróciła.
     — Nudziło mi się z tymi sztywniakami, więc poszukałem cię. Rzuciłem zaklęcie i tak o to tu jestem — odpowiedział zadowolony.
     — Jakie zaklęcie?
     — Normalne. Przewidziałem taką sytuację. Jak spałaś wczoraj przed powrotem do posiadłości, wyrwałem ci parę włosów, które posłużyły mi do zaklęcia zaginionej osoby. — Szeroko się uśmiechnął.
     — Że co niby zrobiłeś?! Kto ci pozwolił rozporządzać moją własnością?! — Westchnęła i ochłonęła. — Jesteś magiem, więc równie dobrze możesz bezproblemowo mnie wyczuć.
     — Nie piekl się tak już. Nie potrafię wśród tak wielkiej liczby, znaleźć jednej konkretnej. Ich energia jest przytłaczająca w takich sytuacjach. Zresztą włos w tę czy w drugą stronę... I tak ci odrosną, więc nie wiem, o co ta afera. — Machnął ręką. — Skoro ci tak bardzo zależy na aprobacie... Czy mogę zerwać kilka zapasowych włosów z twojej głowy?
     — Nie w tym życiu. — Ruszyła dalej, szukać wolnego miejsca.
     — A ty gdzie? Zaczekaj! Przecież zająłem już tobie miejsce.
     — Odpuszczę sobie tym razem.
     — No to idę szukać nowego obok ciebie.
     Nastolatka rozejrzała się dookoła i na jej nieszczęście w każdej altanie było wolnych po trzy, cztery miejsca. Załamana westchnęła i kazała zaprowadzić siebie do zajętego dla niej siedzenia. Zachodząc na miejsce, grzecznie przywitała się z osobami, z którymi dzieliła stół, choć nikogo nie kojarzyła z zebrania. Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, służba dyżurująca tego wieczoru, zajechała z bufetem. Pytali każdego po kolei o ich preferencje smakowe. Dziewczyna nie mogła nacieszyć oczu, widząc tyle pyszności, zwłaszcza że od rana nic nie jadła. Tego wieczoru postawiła na kuchnię włoską. Biorąc pierwszy kęs upragnionego jedzenia, nie spodziewała się, że makaron wraz z dodatkami mógł tak dobrze smakować. Dostrzegła różnicę pomiędzy wykwalifikowaniem osób gotujących w jej rezydencji oraz tych, którzy służyli w rodzinie żurawia. Na czas posiłku nastała cisza i dopiero gdy ostatnia osoba skończyła jeść, na nowo zaczęto rozmowy. Lejra siedziała cicho i jedynie przysłuchiwała się temu, o czym rozmawiali dorośli przy jej stole. Widziała, jak Mazender szykował się do pytania, ale nie chcąc odpowiadać, sama zaczęła konwersacje.
     — Jakby nie patrzeć jesteśmy w podobnym wieku. Jak radzisz sobie z pełnieniem stanowiska, będąc tak młodym?
     — Chcesz parę porad ode mnie? — Czuł się dumnie, że to właśnie jego zapytała. — Nie martw się, wszystko robisz należycie. Doskonale radzisz sobie na tym stanowisku. — Widząc pytający wzrok, chłopak spoważniał. — Skąd wiem? To widać po twojej profesjonalnej postawie na tym spotkaniu. Myślę, że każdy powinien prowadzić swoją rodzinę według własnego uznania. Grunt to liczyć się z członkami rodziny i starać się, aby nie powstały wewnętrzne spory, które są często przyczyną rozłamu rodziny. Zresztą co ja mówię... — Nieco posmutniał. — Nie powinnaś pytać mnie o takie rzeczy. Mimo moralizowania, sam popełniłem nieraz te błędy... Wiesz co? — Nagle wrócił mu dobry humor i zmienił temat. — Myślę, że to dorośli czasami powinni uczyć się czegoś od młodszych. Po wczorajszej rozmowie z tobą coś do mnie dotarło i jestem ci za to wdzięczny. Dziękuję. — Uśmiechnął się.
     — Czyli jest jednak coś na rzeczy. — Niekoniecznie była zainteresowana, co dokładniej dzięki niej zrozumiał. — Znów dałeś mi do zrozumienia, że jesteś starszy. Ile ty właściwie masz lat? Dasz mi w końcu jednoznaczną odpowiedź?
     — Hahaha! — roześmiał się szczerze. — Gdybyś widziała, jak wyglądała twoja mina, gdy zadałaś mi pytanie. Hahaha!
     Lejra pomyślała, że Mazender potrafił czasami być poważny, jednak przez większość czasu zachowywał się po prostu dziecinnie. Jego niespodziewana reakcja tym bardziej wzbudziła jej zainteresowanie. Nastała pewnego rodzaju niezręczna cisza. Tego wieczoru rozmowy i śmiech towarzyszyły wszystkim, ale między tą dwójką była pusta przestrzeń, niezapełniona przez żaden dźwięk.
     — Nie lubię rozmawiać na ten temat przy większej liczbie osób. Przejdziesz się ze mną po okolicy? — Spojrzał pytająco, a dziewczyna jedynie kiwnęła aprobująco.
     Wstali od stołu, Lejra chciała grzecznie przeprosić za tymczasową nieobecność, ale każdy był zajęty towarzystwem, więc zrezygnowała. Wodziła wzrokiem za chłopakiem, który szedł z przodu. Pod koniec trawnika blondyn się zatrzymał, zdjął swój lekki płaszcz i ułożył go tak, aby oboje mogli się na nim zmieścić.
     — Z góry uprzedzam, że nie chcę słyszeć żadnych pytań na ten temat. Jak wspomniałem, nie lubię o tym rozmawiać, więc będę się streszczał... — Posmutniał. — Zanim cokolwiek opowiem... Jak sądzisz ile mam lat?
     — Nie rozumiem cię. Dlaczego chcesz mi o tym powiedzieć, skoro unikasz na co dzień tematu? — Głowa rodziny sowy ewidentnie czekał na odpowiedź na postawione jej pytanie. — Mówisz czasami coś błyskotliwego, ale twój całokształt... Nie sądzę, aby istniała minusowa skala życia.
     — Potrafisz być szczera do bólu. — Gdy uspokoił śmiech, kontynuował. — Dlaczego? Jesteś moją sojuszniczką. — To było jedyne jego wytłumaczenie. — Jestem od ciebie starszy o dziesięć lat. Nie starzeje się od piętnastego roku życia. Pewnie zastanawiasz się, jak do tego doszło... Byłem na trzeciej już z kolei misji i pech chciał, że natknąłem się na osobę, która potrafiła rzucać klątwy. Gdy teraz tak o tym pomyśle ... — Zamilkł, a przed jego oczami zaczęły pojawiać się przeróżne obrazy. — Jakby nie patrzeć, należało mi się. Wiesz czemu? Kiedyś byłem pewnym siebie, rozwydrzonym dzieciakiem.
     — ,,To teraz niby jesteś inny?'' — Pomyślała.
     — Każdego poranka chciałbym o tym zapomnieć, ale lustro nie kłamie... Nie tylko ono nie pozwala mi na to. Moja rana na twarzy codziennie pulsuje, sprawiając mi sporo bólu. To ta w skrócie. — Uśmiechnął się.
     — Co? Naprawdę? Ciągnąłeś mnie taki kawał, żeby powiedzieć mi raptem parę zdań?
     — Widzę, że udało mi się w końcu czymś cię zainteresować. Może kiedy indziej opowiem ci szczegółowo, na razie nie mam na to najmniejszej ochoty. — Nastała chwila ciszy. — To nie fair! Ty już wiesz o mnie trochę! Czas, żebyś ty się podzieliła czymś ze mną! Najlepiej jakąś najskrytszą tajemnicą! — Zaczął narzekać.
     — Więc zamierzasz prowadzić handel informacjami? — mówiąc to, przez chwilę poczuła się jak Zanmin i przeszły ją dreszcze. — Nie piszę się na to...
     — Tak też myślałem. Zupełnie różnisz się od swojej siostry. Gdyby nie ten charakterystyczny kolor oczu, w życiu nie powiedziałbym, że jesteście spokrewnione. No właśnie jak tam u Nowafii? Tak nagle zrezygnowała ze stanowiska i pochłonęła się w treningach. Nie rozumiem tego. Bez nich i tak miała duże predyspozycje na zostanie dobrą głową rodziny. No tak! — Olśniło go. — Ty przecież o tym nie wiesz. Nowafia jak na swój wiek, ma naprawdę duże pokłady energii, a przede wszystkim smykałkę do nauki nowych zaklęć. Obecne moje ciało nie jest w stanie znieść nadmiaru energii, ale gdybym miał rzeczywiście dwadzieścia pięć lat, to całkiem możliwe, że mierząc się z twoją siostrą, miałbym trochę problemów.
     Lejra kalkulowała w głowie możliwości bojowe Mazendera i zastanawiała się, jak bardzo mógłby być silny bez klątwy. Pomyślała, jak wielki potencjał posiadała Fia, a sama myśl o niej, sprawiała, że czuła ogromną pustkę w sercu.
     — Kurcze mam jedną osobę mniej! — Zmienił nagle temat.
     — Jaką osobę?
     — Jak to jaką?! Oczywiście do mojego apokaliptycznego składu! Nie zdążyłem jej przekonać do zombi i uczestniczenia w mojej kompani! — Załamał się.
     — Czemu mnie to nie dziwi. — Westchnęła.
     — Lepiej opowiadaj, co tam u niej!
     Zrozumiała, że w ten sposób chciał wyciągnąć jakiekolwiek informacje z niej. Mimo poznania jego zamiarów, postanowiła się przełamać.
     — Cóż... Sama chciałabym wiedzieć. Dawno nie dała mi żadnego znaku życia.
     — Naprawdę? To aż dziwne... A pan Sagon nie otrzymuje żadnych wieści? Nie jest ciekaw, jakie jego wnuczka robi postępy?
     — Interesuje się tym, ale ani razu nie podzielił się tym ze mną...
     — Nie sądzisz, że czasami twój dziadek nie jest z tobą szczery? — Spojrzał poważnym, ale zarazem zmartwionym wzrokiem. — Doskonale znam zasady funkcjonowania rodzin magów, ale mam czasami wrażenie, że twoja wraz z kilkoma innymi kieruje się zupełnie innym kodeksem. Niepokoi mnie to trochę.
     — ,,Są jeszcze inne takie rodziny?'' — pomyślała, po czym zabrała głos. — Uważa, że nie chce mnie wprowadzać od razu do wszystkich spraw. Na wszystko przyjdzie odpowiedni czas.
     — No to super, postanowione. — Dziewczyna spojrzała pytająco. — W najbliższym czasie przyjadę do ciebie i pomogę ci w relacjach z własnym dziadkiem. Nie musisz się martwić, jestem od tego ekspertem! Udało mi się zbliżyć do siebie już trzech znajomych! — Był z siebie dumny.
     Lejra pomyślała, że jej pierwszy sojusznik nie znał granic rozsądku. Szczerze wątpiła w powodzenie jego planu. Nie była w stanie wyobrazić sobie, aby dziadek traktował ją w inny sposób niż dotychczas.
     — Nie potrzebuję przy tym pomocy, poza tym nie przeszkadza mi to zbyt bardzo...
     — Nie ma o czym gadać! Teleportuję się do was i zrobię to, jak należy! — Jeszcze bardziej się nakręcił. — Muszę tylko wiedzieć, co pan Sagon lubi, aby was zbliżyć do siebie. Właśnie! Każdy wie, że ma bzika na punkcie szachów. Lubisz tę grę?
     Nastolatka odpowiedziała aprobująco, jednocześnie zaprzeczając chorobliwej obsesji na ich punkcie. Resztę wieczoru w głównej mierze przegadał Mazender, a młoda dziedziczka jedynie od czasu do czasu zabierała głos. Spotkanie na zewnątrz dobiegło końca, więc oboje wrócili do budynku.
     — Ach! — Energicznie zwrócił się ku niej. — Z tego wszystkiego zapomniałem zamienić słowa z przedstawicielką papugi! Wybacz, ale muszę ją poszukać. — Odszedł parę kroków, ale chwilę później się cofnął. — Powinnaś częściej przebywać poza własną posiadłością. Nie wiem, co dokładnie cię trapi, ale wydajesz się smutna, rozmawiając o własnym domu. Nie byłaś spięta, dopiero gdy prowadziłem z tobą luźną rozmowę. — Dostrzegł kątem oka poszukiwaną osobę. — Ooo tam jest! — Odwrócił się i zaczął biec w stronę kobiety.
     Lejra nie przejęła się jego uwagą. Uważała, że przesadza. Przedzierając się przez dużą ilość magów, którzy również wracali, w końcu dotarła na pierwsze piętro. Następnie otworzyła główne drzwi. Spojrzała na pomieszczenie służby, który w dalszym ciągu był zamknięty. Pomyślała, że w ogóle nie widziała ich na wystawnej kolacji. Nie zastanawiając się długo, weszła do własnego pokoju. Poszła zażyć kąpieli, położyła się na łóżku i bez problemu zasnęła.

środa, 5 czerwca 2019

Lekcja 17 — Musisz nauczyć się, dowodzić swoich racji.

     Przez duże okno do pokoju przedzierały się poranne promienie słoneczne. Lejra, która przespała około pięciu godzin, nie miała najmniejszej ochoty wstawać. Przekręciła się na łóżku. Powoli przysypiała, gdy rozbudził ją hałas za ścianą. Przyczyną była zrzucona walizka.
     — Ty fajtłapo! Uważaj na nią, tam są nie tylko twoje rzeczy! — Zezłościł się Azo.
     — Ręka mi się omsknęła. — Stukot butów zaczął się przemieszczać. — Zresztą teraz to nieważne. Trzeba spakować jej rzeczy, a potem złożyć kondolencje mistrzowi Sagonowi.
     — Masz racje. Ech... Będzie trzeba poćwiczyć skruszoną minę. Jak ja tego nie cierpię... Dobra ja wezmę walizkę i zacznę ją pakować.
     — Nie obijaj się. Otwórz mi drzwi! Nawet nie wiesz, jak ciężko było ścisnąć nasze rzeczy, żeby mieć drugą walizkę wolną!
     — Gdybym wiedział, gdzie znajduje się jej, nie musiałbyś wszystkiego gnieździć!
     Jeden z bliźniaków pociągnął za klamkę. Oboje się wzdrygali, widząc siedzącą na łóżku dziewczynę.
     — Od kiedy możecie wchodzić do mojego pokoju bez pukania?
     Ezo nie mógł pojąć, w jaki sposób wróciła w nienaruszonym stanie. Sądził, że obecność drugiej osoby w podobnym wieku, jedynie pogrąży sprawę. Przyjrzał się jej, ale nie zauważył większych obrażeń na jej ciele.
     — O czym w ogóle rozmawialiście, bo chyba się przesłyszałam. — Zmierzyła ich wzrokiem.
     — Och, nasza kochana Lejro! Jak dobrze widzieć cię całą i zdrową! Proszę, wybaczyć nam to nagłe wtargnięcie. Nie dawałaś znaku życia po tym, jak wróciłaś i pomyśleliśmy... — Zrobił pauzę. — O najgorszym. — Na twarzy Azo zagościł smutek, jednak był on sprzeczny z tym, co czuł w głębi siebie.
     — Jest dokładne, jak mój brat powiedział. Nawet modliłem się w twojej intencji.
     Lejrze zrobiło się niedobrze, patrząc na nich. Widok ich fałszywych emocji, jeszcze bardziej wzmocnił w niej to uczucie.
     — Właśnie! Skoro wszystko dobrze się skończyło, przynieś naszej dziedziczce śniadanie. Z pewnością musiała zgłodnieć przez ten czas. — Pogonił brata wzrokiem, który momentalnie zniknął z pola widzenia. — Jeszcze raz proszę wybaczyć nam naszą niesubordynację, to tylko i wyłącznie z powodu troski. — Schylił się nisko. — Nie będę dłużej ciebie niepokoić. Zaniosę walizki do pokoju. — Nie słysząc żadnego odzewu z drugiej strony, czym prędzej wyszedł.
     Lejra wstała z łóżka i otworzyła drzwi od balkonu. Pewnym krokiem wyszła na nieco wychłodzoną posadzkę i spojrzała przed siebie. Krajobraz, a raczej wszechobecna pustka nie zmieniła się od poprzedniego razu. Jedynie kilka drzew w oddali przykuwały uwagę. Wydarzenia w nowym dla niej miejscu nie rozproszyły ją na długo. Zastanawiała się, co podczas jej nieobecności działo się w domu. Czy Zanmin zajął się sprawą pokojowo, czy też podjął bardziej drastyczne kroki. Zdawała sobie sprawę, że niezależnie od finału całej sprawy, będzie miała u niego dług wdzięczności. Skwasiła się na myśl o jego spłacie.
     — Proszę wybaczyć mi ponownie moje złe maniery, ale nie odpowiadałaś na pukanie. Przyniosłem ci śniadanie — odezwał się za nią sługa.
     Dziewczyna odwróciła się i ominęła blondyna. Zasiadła na krześle przy stoliku i spojrzała na to, co jej przyniósł. Zrobiło jej się niedobrze od samego patrzenia na swoje domniemane śniadanie.
     — Co ty mi przyniosłeś?
     — Jak to co? Twoje śniadanie. Słyszałem, że bardzo to lubisz. — Uśmiechnął się.
     — Zawsze powtarzałam, że nienawidzę owoców morza. Odnieś mi to natychmiast... Nie tknę niczego, co pływało w wodzie.
     Lejra chwyciła talerz pełen drogich przysmaków i wysunęła rękę na wysokość Azo, aby mógł od niej zabrać posiłek. Ku zdziwieniu blondyn nie zareagował.
     — Powiedziałam, że masz to wziąć i przynieść coś innego.
     — Byłem pewien, że w twoich zdaniach nie było zaprzeczenia. Chyba muszę słuchać uważniej następnym razem. — Jego mina ewidentnie wskazywała na celowe działanie. — Wybacz Lejro, ale nie mogę tego odnieść. Byłem ostatni w stołówce i po mnie zaraz zamknęli. Zostało około piętnaście minut do spotkania, więc nie chcieli, aby ktoś się spóźnił. — Udawał zatroskanego.
     Dziedziczka odstawiła talerz na stolik i przyglądała mu się przez jakiś czas. Chwyciła sztućce i próbowała się przekonać do jedzenia, jednak bezskutecznie. Zachęcające aromaty również nie miały wpływu. Gdy miała wziąć pierwszy kęs, czuła jakby wszystko miało jej się zwrócić. Ostatecznie odsunęła od siebie jego zawartość.
     — Co za szkoda... Nie dość, że nic nie zjesz, to tyle dobrego jedzenia się zmarnuje.
     — Ne mam zamiaru tego tknąć. Skoro tak bardzo ubolewasz, zjedz to z bratem. Porcja jest zdecydowanie za duża na jedną osobę. — Podała talerz jednemu z bliźniąt, który również się wzdrygnął. — Możesz już iść. Chcę się przygotować do zebrania. Smacznego. — Ostatnie słowo powiedziała nad wyraz zadowolona.
     Ezo ukłonił się nisko i wyszedł wraz z owocami morza. Nieco wkurzona Lejra, starała się przez tę krótką chwilę przygotować do spotkania. Presja czasu, a także zarzucone tempo, sprawiło, że złapała zadyszki. Spojrzała na zegar ścienny, który wskazywał zapas trzech minut. Zarzuciła na siebie pelerynę i przytrzymała ją, aby jej nie przytrzasnąć. Położyła ją na dół, gdy chciała zamknąć główne drzwi. Poczuła opór ze strony apartamentu.
     — Lejro, gdzie się wybierasz bez nas? Przecież jesteśmy tu dla ciebie, musimy cię ochraniać w razie niebezpieczeństwa. — Ezo podważył nogą drzwi.
     — Chcę iść sama — powiedziała stanowczo.
     — Jak to? Jeśli ci się coś stanie podczas naszej nieobecności, mistrz... — Chrząknął. — Nie zniesiemy tego ogromnego ciężaru i poczucia winy.
     Nastolatka po raz drugi wyraziła swoją stanowczą postawę, ale i tym razem oboje nie dopuścili do siebie takiej myśli. Mając tego dość, kopnęła w nogę bliźniaka i trzasnęła drzwiami. Przeszła zaledwie parę kroków, gdy usłyszała za sobą ponowne zatrzaśnięcie drzwi. Służba nie poddała się i dalej uparcie stała przy swoim.
     — Myślisz, że dlaczego wszyscy niezależnie od własnej siły, mają służbę u boku? Żeby czuwała przy tej osobie. Można rzec, że pełni dodatkową parę oczu.
     Dziewczyna rozważyła ich obecność jako stwarzanie pewnego rodzaju pozorów. Nie wiedziała, dlaczego zależało im bardzo na pozbyciu się jej.
     — Spróbujcie tylko odezwać się słowem na spotkaniu — powiedziała oschle i zaczęła ponownie iść przed siebie.
     — Mówiłem ci, że się złamie. W końcu to siła miłości do nas — szepnął do brata.
     Na parterze było słychać głosy wielu magów, jednak nikogo nie było dookoła. Zbliżając się do sali obrad, hałas narastał, a oni sami ujrzeli tego przyczynę. Przed salą gromadziło się pełno magów, którzy czekali na jej otwarcie. Przyrastająca liczba osób sprawiała, że wszyscy nie posiadali własnej strefy komfortu, a wzrastająca temperatura sprawiała dodatkowy dyskomfort. Po około pięciu minutach tego bezczynnego stania, Ezo jak również Azo wyglądali na bardzo zmęczonych. Zaczęli się pocić, oczy zaszły mgłą, a skóra robiła się coraz bledsza. Dziewczyna patrzyła na nich kątem oka i dostrzegła dziwne zniekształcenie w jednym z bledszych miejsc na skórze. Zdziwiła się, jak na jej oczach coraz większa część ręki zaczęła zmieniać zabarwienie i lekko zmieniać kształt na bliżej nieokreślony. Zastanawiała się, czy może być to spowodowane niestrawnością po dzisiejszym śniadaniu. Zniekształcenia rozważała, jako formę obronną u magów.
     — Phi... — Zareagował jeden z nich, gdy tylko zetknął się ze wzrokiem dziedziczki. Zwrócił się do brata. — Nie wiem jak ty, ale ja długo nie wytrzymam...
     Drugi z bliźniąt przyznał mu rację i tym razem zwrócił się ku ich pani. Jak kultura wymagała, na początku ukłonił się nisko i z trudnością poprosił o tymczasową nieobecność z powodu ich złego samopoczucia. Piętnastolatka przystała na prośbę i z zadowoleniem oglądała, jak wpadli we własne sidła. Minęło dziesięć minut, a magów przybywało, a wraz z nimi narastała nerwowa atmosfera. Mimo tak wielu osób, oczy Lejry zetknęły się na chwilę ze wzrokiem znanej już jej osoby. Aby zapobiec jakiejkolwiek konwersacji, odwróciła się, ale było już za późno.
     — Lejro! — Osoba zaczęła przemieszczać się w jej stronę. — Nie wyglądasz za dobrze, czyżbyś się czymś przejęła? — Mazender się zmartwił. — Ach, może chodzi ci o sprawę z naszą misją? Nie musisz się tym zadręczać, ja wszystko opowiem.
     — Sama też mam usta. Jeśli usłyszę coś dziwnego, z pewnością wtrącę się w rozmowę.
     — Okej, okej... — Machnął ręką. — Nawet nie będziesz musiała palcem kiwnąć. Już ja się o to postaram!
     — Właściwie... — Zignorowała wypowiedź blondyna. — Skąd ty pochodzisz? Z pewnością nie jesteś z mojego kraju, masz inny akcent. — Ciekawiło ją, jak daleko znajdował się na mapie od niej jej pierwszy sojusznik.
     — Ja? Mieszkam w Europie, a dokładniej we Francji. — W miejscu nazw własnych użył swoich francuskich odpowiedników, ponieważ w języku magów nie ma uniwersalnych nazw dla żadnego z państw. — A ty? Czy miejsce waszej rodzinnej posesji jest wciąż to samo?
     — Odkąd pamiętam stoi w jednym miejscu.
     — To świetnie! Mieszkamy stosunkowo niedaleko! Będę mógł cię w takim razie częściej odwiedzać! — Ucieszył się, a dziewczyna żałowała swojego pytania.
     — Czemu właściwie jeszcze nie wchodzimy?
     — To wszystko przez głupiego Gidola. Najwidoczniej jeszcze go nie ma, a jako organizator powinien pierwszy wejść do sali. Od dziecka miał tendencje do spóźniania się, przez co ściągał na wszystkich kłopoty. — Zniesmaczył się i nieco naburmuszał.
     — Od dziecka? Nie przesadzasz? Między wami jest znaczna różnica wieku. On wygląda, jakby miał około trzydziestu lat. — Załamała się.
     — Być może. — Uśmiechnął się delikatnie.
     Z tłumu wyłonił się zmachany, wspomniany mężczyzna, który wielokrotnie przepraszał za swoje spóźnienie. Jego nagła obecność, przerwała konwersacje. Nakazał otworzyć drzwi, a reszta osób sprawnie weszła do środka. Gdy każdy zajął swoje miejsce, przedstawiciel rodziny żurawia rozpoczął obrady. Spojrzał na siedzenia reprezentujące rodzinę orła i sowy. Odetchnął z ulga, widząc zasiadające na nich osoby. Chrząknął i przemówił:
     — Witam wszystkich w drugim dniu zjazdu magów. Wczoraj na początku zebrania poruszyliśmy ważną dla wielu z nas sprawę, odnoszącą się bezpośrednio do dwóch osób. Jak widać, szczęśliwie wrócili z powierzonej im misji. Zatem bez zbędnych słów proszę o zabranie głosu Lejry oraz Mazendera. — Mężczyzna usiadł i zamienił się w słuch.
     Wywołana dwójka wstała. Dziewczyna uchyliła lekko usta, ale towarzysz ją uprzedził. Mazender zaczął całe przemówienie. Pozostali, który znajdowali się na sali, przestali spoglądać na młodą dziedziczkę i przerzucili się na mówce. Wbrew obawom była to bardzo dobra mowa. Blondyn co jakiś czas robił pauzę i spoglądał na Lejrę, jakby oczekiwał jej potwierdzenia, ewentualnie krótkiego dopowiedzenia. Po wysłuchaniu wersji obu podróżnych, blondyn wyjął kartkę, na której był spisany raport. Wypowiedział parę słów i kartka przeleciała pół sali, aby znaleźć się w rękach Gidola. Mężczyzna pokazał gestem, że oboje mogą już usiąść.
     — Co to ma znaczyć?! Nie przynieśliście jego głowy?! Czy wy w ogóle wzięliście to zadanie na poważnie?! To skandal! Jestem za wydaleniem ich z kręgu magów! — odezwała się przedstawicielka sikorki.
     — Proszę o ciszę! To jest moje ostatnie ostrzeżenie! Jeszcze raz zakłóci Pani przebieg spotkania, a wyciągnę z tego konsekwencje. Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy...
     — Ja tego tak nie pozostawię! Żądam...
     — Tego już za wiele! Na podstawie danego mi prawa, zakazuje Pani uczęszczania na to i jutrzejsze spotkanie! Decyzję postanowione przez nas wszystkich, otrzyma Pani ostatniego dnia zebrania. Co tyczy się konsekwencji z obrażania innych członków zebrania, karę ustalimy jutro na porannym zebraniu. Proszę opuścić sale.
     Twarz kobiety poczerwieniała ze złości i chciała już coś skomentować, ale osoba, która siedziała obok niej, odradziła tego pomysłu. Pełna złości opuściła salę wraz z jednym kompanem. Gdy zniknęła z pola widzenia, Gidol wstał, otworzył kartkę, nabrał powietrza w płuca i donośnym głosem przeczytał jej treść. Większość z magów osłupiała, gdy poznali dość rozbudowany plan wroga. Gidol kiwnął głową aprobująco w stronę Lejry, która nie rozumiała, o co chodzi. Powód zrozumiała, gdy mężczyzna obok zaczął przemawiać.
     — No tak, to było do przewidzenia... Nie ma mowy o podróbce. Dzięki tym informacjom będziemy w stanie wzmocnić i tak już słabnącą pozycję magów na świecie. Mam tylko jedno pytanie. Jaką mamy pewność, że obecna głowa rodziny sowy nie postąpi podobnie jak jego poprzednik? — Zwrócił się w stronę Mazendera. — Pański ojciec również był wzorowym magiem, a jednak jak tylko nadarzyła się okazja, zostawił stowarzyszenie magów, zasilając szeregi wroga.
     Nie trzeba było długo czekać, aby nastąpił odzew ze strony pozwanego. Blondyn stanowczo wstał i stuknął dłonią w blat.
     — Proszę wybaczyć mi moje zabranie głosu bez zgody, ale nie zniosę znieważania mnie i mojej rodziny. Panie Likpor, co według Pana musiałbym zrobić, aby odkupić grzechy mojego poprzednika? Czy to, co zdobyłem wraz z Lejrą, nie wystarcza? Czy potrafi Pan oceniać ludzi przez pryzmat dokonań kogoś innego? Sądziłem, że ma Pan więcej doświadczenia i potrafi Pan realnie oceniać sytuację. — Zrobił zawiedzioną minę. — Narzeka Pan na coraz słabszą pozycję magów, a jednocześnie wymyśla Pan nieistniejące spiski, które również osłabiają naszą strukturę.
     Nastała cisza, atmosfera była napięta. Zarówno chłopak, jak również przedstawiciel rodziny kruka mierzyli się wzrokiem. Nastolatka nie rozumiała, dlaczego oboje nagle umilkli i jedynie bez przerwy patrzyli na siebie. Czas mijał, a wraz z nim jej samopoczucie się pogarszało. Czuła się bardzo słabo, czemu towarzyszyła trudność w zaczerpnięciu powietrza.
     — Nie powinien Pan uważać? Proszę pamiętać, że na sali są osoby, które nie są w stanie wyczuć emanowanej energii. Szkodzi Pan swojej sąsiadce. — Ciszę przerwał Mazender.
     Mężczyzna spojrzał na Lejre, westchnął i doskwierające uczucie zniknęło. Nastała ponownie cisza, choć atmosfera nadal była zagęszczona. Przewodniczący zebrania chciał zabrać głos, jednak wisząca w powietrzu kolejna kłótnia, zmieniła jego plany. Coś w nim pękło, zrobił poważną minę i Lejra ponownie poczuła duszności, tym razem o wiele silniejsze. Mazender również czuł się przytłoczony tak jak połowa zebranych. Chłopak ewidentnie się zdziwił, spojrzał na przewodniczącego i zrozumiał powagę sytuacji. Przedstawiciel rodziny kruka, który wykłócał się chwilę wcześniej z młodym następcą, spojrzał na cierpiącą sąsiadkę obok i położył na niej swoją rękę. Nastolatka poczuła przenikającą, ogromną ilość energii, która niwelowała wszelkie dolegliwości. Każdy, kto był w stanie się poruszać, zwrócił się w stronę Gidola. 
      — Czy ktoś ma jeszcze jakieś zastrzeżenia w tej kwestii? — Jego pytanie napotkało jedynie ciszę. Aura roztoczona po całej sali powoli zaniknęła. — Mam nadzieję, że to ostatni raz, gdy muszę ingerować. Jeśli ktoś zamierza jeszcze dyskutować, proponuję zrobić to na jutrzejszym, porannym spotkaniu. Dzisiejsze jest przeznaczone na podejmowanie ważnych decyzji. — Wszyscy milczeli. — Skoro wszystko sobie wytłumaczyliśmy, wróćmy do istotnych spraw. Z raportu wynika, że wróg nie zamierza zbyt długo zwlekać i chce znów przeprowadzić na nas atak, odbierając jednocześnie kolejne tereny. Ponadto całkiem możliwe, że tym razem będą chcieli wmieszać w to nic podejrzewających ludzi. Macie jakieś pomysły, co można zrobić, aby przeciwdziałać temu? Teraz macie pole do popisu. Proszę, oddaje wam głos.
     Z początku panowała cisza, ale miny wszystkich sugerowały o dumaniu i szukaniu we własnych myślach, jak najlepszego rozwiązania dla wszystkich. W końcu głos zabrała rudowłosa kobieta. Zasugerowała uprzedzenie ataku, zanim druga strona zmieni plany. Zapytała, ilu magów popiera ten pomysł i rękę w górę podniosła znaczną część zebranych. Po niej zabrał głos mężczyzna z wyjątkowo dużym nosem i zaproponował kontrpropozycję, czyli wzmocnienie obrony, aby nie stracić i tak już niewielkiego terytorium magów. Oczywiście również zdobył spore grono osób, które aprobowały jego decyzję. Reszta propozycji w większości powielała te dwa stanowiska, jedynie zmieniając detale, bądź łącząc jedną z drugą. Lejra brak potencjału magicznego, odbierała za ograniczenie w wypowiadaniu się o tej sprawie. Osobiście myślała, że bycie jeden krok przed przeciwnikiem, byłoby lepszym rozwiązaniem. Ku jej rozczarowaniu ostatecznie przegłosowano defensywę. Kończąc ten jakże ważny temat, Gidol przeszedł płynnie do innych tematów.
     — Kłopotem jest stale malejąca ilość magów. Oczywiście nie chodzi mi o przyrost naturalny. Coraz częściej młode pokolenie nie ma wystarczającego szkolenia, przez co pada ofiarą naszych wrogów. Dlatego apeluje do was wszystkich, żebyście nie byli tak pobłażliwi wobec swoich podopiecznych. Jest nas coraz mniej, a co za tym idzie, coraz częściej zapominamy o technikach, przekazywanych z pokolenia na pokolenie, które były, są i będą skuteczne na dużą ilość oponentów. Uczycie wyrafinowanych technik, charakterystycznych dla waszych rodzin, podczas gdy zapominacie o tych, które używano z dużym skutkiem wiele lat temu. W związku z tym jako tegoroczny przedstawiciel ptactwa ustalam, że od przyszłego miesiąca będziemy przydzielać regularnie misję najmłodszym z nas, aby nabrali doświadczenia, które z pewnością się przyda w najbliższym czasie. — Nikt nie podważył jego decyzji. — Kolejną ważną sprawą będzie...
     W tym czasie następczyni rodziny orła z uwagą przysłuchiwała się wypowiedzi mężczyzny, dzięki czemu była w stanie zaznajomić się z panującymi problemami. Nie spodziewała się, że dni świetności krąg magów ma za sobą i nie cieszył się zbyt dużą siłą. Wyobrażała go sobie, jako silnie rozrastającą się organizację, z uporządkowanym systemem rządzenia. Gidol od czasu do czasu prosił zebranych o propozycje wyjścia z niektórych sytuacji. Lejra miała wiele praktycznych rozwiązań, ale nie poczuwała się do wyjawienia większości z nich na publicznym forum, zwłaszcza że nie była mile widziana przez wielu z uczestników.
     Nadeszła pora obiadowa, a pusty żołądek Lejry zaczął się domagać posiłku jeszcze bardziej niż przez całe zebranie. Na sali można było usłyszeć burczenie jeszcze paru osób, ale Gidol nie miał najmniejszego zamiaru, przerywać posiedzenia w środku tak ważnych dyskusji. Dopiero około godziny siedemnastej umęczeni magowie, zostali wypuszczeni z sali. Wbrew pozorom z korytarza nie dochodził żaden zapach przygotowanego posiłku, co nie zniechęciło młodej dziedziczki i ruszyła w stronę jadalni. Rozmarzyła się nad daniami serwowanymi tego dnia. Niestety na miejscu zastała zamknięte drzwi i wywieszoną kartkę z treścią: ,,Wykwintny bankiet odbędzie się dziś o godzinie dziewiętnastej na zewnątrz.''. Zawiedziona, weszła na piętro i udała się w stronę swojego pokoju.

wtorek, 28 maja 2019

Lekcja 16 — Zapamiętaj, że nie tylko siła prowadzi do zwycięstwa.

     Lejra oraz przedstawiciel rodziny sowy zostali wysłani przez teleport na terytorium wroga, aby wypełnić powierzoną im misję. Na miejscu zastali ciemność. Jedynie niewielka ilość światła niecałe pięćset metrów dalej oświetlało okolicę. Panującą ciszę dookoła, przerwał silny podmuch wiatru, wprawiający liście w ruch. Dziewczyna zrobiła jeden mały krok do przodu i usłyszała odgłos łamiącej się gałązki. Całkowicie utwierdziło ją to w przekonaniu, że znajdowali się w lesie.
     — Dlaczego musieli w to wszystko również mnie wplątać? Masakra... — blondyn zaczął narzekać. — Miejmy już to z głowy i chodźmy w stronę światła. Może znajdziemy tam tego ogra.
     — Czy zgłupiałeś do reszty? To terytorium wroga! Nie wiadomo, ilu może ich tam być, a my mamy zaczaić się tylko na jedną, dziwną kreaturę.
     — Eh... — Westchnął. — Przestań się tak zamartwiać. Jak pójdziemy dać im omłot, to z pewnością któryś z nich pęknie i powie, gdzie nasz cel się znajduje. Nie mamy czasu na zastanawianie się. — Ruszył po omacku przed siebie.
     — Czy ty na pewno jesteś głową rodziny? Kto normalny rusza bez żadnego planu? — Załamała się postawą tymczasowego towarzysza.
     Próbowała go jeszcze przekonać, jednak nie reagował na jej argumenty. Nie mając drogi odwrotu, poszła za nim. Skradali się, sukcesywnie zbliżając się do źródła światła. Blondyn gwałtownie się zatrzymał i pociągnął dziewczynę na dół. Gdy tylko chciała zapytać o powód, zatkał jej buzie i zaczął mówić szeptem:
     — Spójrz przed siebie. Mamy szczęście, że natrafiliśmy akurat na dwa cyklopy. Nie potrafią wyczuć żadnych aur, nie są zbyt inteligentne, choć niesamowicie silni — mówił z przejęciem.
     — Patrząc na ich muskulaturę, sama potrafię to ostatnie wywnioskować — powiedziała z ironią. — Poza tym może nie jestem magiem, ale czytam wiele książek, więc nie musisz mi o tym mówić.
     — Powinnaś być mi wdzięczna za informacje! — Obraził się niczym małe dziecko. — Zresztą to nie jest najważniejsze. Ostatnio zauważyłem, że mają niesamowicie dobry słuch.
     — Słuch? Pleciesz bzdury, już by nas usłyszeli. Skup się na planie. Raczej nie wyglądasz mi na kogoś z podzielną uwagą, więc postaraj się na chwilę skoncentrować. Najpierw...
     — Ktoś tu chyba mnie nie słucha. — Westchnął. — Przecież mówiłem, że są też tępi! Są zajęci wspólną rozmową, żeby cokolwiek usłyszeć!
     Chłopak zmienił pozę, ponieważ nogi zaczęły mu drętwieć. Jego nieśmiertelniki na szyi obijały się o siebie, dając nieco większy hałas. Oba cyklopy przerwały rozmowę i spojrzały w stronę dochodzącego dźwięku. Jeden z nich chwycił gałąź i rzucił w stronę krzaków. Na szczęście nie trafił w miejsce, gdzie dwójka intruzów się znajdowała. Widząc, że nikt stamtąd nie wyskoczył, zaczęli dalej rozmawiać.
     — A nie mówiłem, że mają dobry słuch?! — Był dumny ze swojego spostrzeżenia.
     — To wszystko przez te twoje nieśmiertelniki. Weź je gdzieś wyrzuć i ustalmy plan działania, zanim będzie za późno.
     — Mam jej wyrzucić?! — Wkurzył się. — Jak tak możesz mówić?! A co jeśli nastąpi apokalipsa zombi?! Jeśli mnie dopadną, to niech ludzie wiedzą, kogo później będą grzebać! Nie chcę być anonimowy! — Z każdym słowem podnosił bardziej głos.
     Cyklopy tym razem nie zamierzały stać bezczynnie. Chwyciły maczugi, leżące obok i zaczęły przeszukiwać pobliskie krzaki.
     — Apokalipsa zombi? Czy ty siebie słyszysz?! To jest niemożliwe, za dużo filmów się naoglądałeś!
     — Tą gadkami przypominasz mi Gidola, ale nudziara z ciebie. — Przewrócił oczami. — Zaraz ci pokażę, co oznacza bycie wyluzowanym.
     Przedstawiciel rodziny sowy wyszedł z ukrycia, wyjął miecz i zaczął biec na przeciwników. Pech chciał, że potknął się o wystający korzeń, tym samym wytracając mu z rąk miecz, który poleciał niedaleko niego. Na jego twarzy pojawił się strach przed zbliżającymi się cyklopami. Wodził wzrokiem na prawo i lewo, aby znaleźć coś, czym mógłby się obronić. Ku jego zdziwieniu obaj upadli na ziemie w krótkim odstępie czasowym. Nie był do końca przekonany, czy aby na pewno nie powstaną, ale mimo to nieśmiało do nich podszedł. Szukał przyczyny zaistniałej sytuacji, którą znalazł dość wysoko na ich ciele. Obaj w obrębie szyi mieli wbite strzały. Chłopak przyłożył do nich rękę i nie wyczuł pulsu. Następnie przyjrzał się strzałom. Nie wiedział, czy bardziej powinien go dziwić fakt, że nie zauważył, kiedy zostały wystrzelone czy sposób, w jaki przebiły się przez ich grubą skórę. Dotknął jednego z narzędzi zbrodni i doszło do niego, co się wydarzyło. Odwrócił się do swojej towarzyszki, gdy ta zaczęła do niego mówić.
     — Nie mam pojęcia, co ty odstawiasz. Nie wierzę w to, że cię sparaliżowało, gdy tylko straciłeś miecz. Dysponujesz magią, więc broń nie jest twoją główną siłą — Załamała się.
     — To było niezłe! Naładowałaś te strzały elektrycznością i poraziłaś ich układ nerwowy! — powiedział z podekscytowaniem, ale momentalnie przeszedł do bycia marudą. — Ale co my teraz zrobimy? Jak dowiemy się, gdzie jest ten głupi ogr? Musiałaś ich zabijać?
     — Nie pogrywaj ze mną, uratowałam ci tyłek.
     Chłopak zamknął oczy i głęboko westchnął. Jego wzrok tym razem był bardziej poważny, ale przyjemny. Szczery uśmiech nie zniknął z jego twarzy.
     — Jednak nie jesteś szarą myszką, która boi się wszystkiego. Masz niezły refleks, cel i przede wszystkim spryt. Pomyliłem się co do ciebie, wybacz. — Ruszył w stronę swojego miecza. — Oczywiście, że dałbym im radę, ale chciałem zobaczyć, czy potrafisz sama z siebie coś wykrzesać. Nienawidzę tchórzy, ale ty dowiodłaś, że jesteś godna mojej pomocy. — Chwycił miecz, schował go i szedł w stronę dziewczyny. — Skoro wszystko już wyjaśnione, pozwól, że należycie przedstawię się tobie. Nazywam się Mazender Peneza. — Wyciągnął rękę, ale nastolatka nie zareagowała. — No nie bądź taka Lejro. Wypadałoby podać rękę, gdy pierwszy wyciąga ją starszy. — Nie uzyskał oczekiwanej reakcji.
     — ,,Starszy?'' — pomyślała.
     Lejra czuła się nieco słabo. Oparła broń o samą siebie i założyła rękawiczkę. 
     — Nie zamierzam znowu wpaść w kłopoty z powodu twoich nieśmiertelników. Apokalipsa nie wyskoczy ci znienacka, więc zrób coś z nimi.
     — Ale przecież... — Chłopak zaczął znów się awanturować.
     — Dorośnij.
     — I tak już za późno.
     — Co masz na myśli?
     Blondyn nie odpowiedział swojej towarzyszce, jedynie zaczął wypowiadać następujące słowa:

,,Jam jest panem dnia i nocy,

Posiadam dwa drogowskazy.

Za dnia słońce, w nocy zaś księżyc,

Nic się przede mną nie ukryje,

Moje światło dosięgnie wszystkich.''

     Wysunął rękę do przodu i cztery razy zmieniał jej położenie od prawej do lewej, jednocześnie pstrykał palcami. Za każdym razem pojawiało się coraz więcej światła, oświetlając tym samym ich drogę. Za czwartym pstryknięciem, oboje widzieli obszar w odległości dwóch metrów.
     — Gratuluję braku mózgu. Zdajesz sobie sprawę, że teraz jesteśmy widoczni dla wszystkich?
     — Zostaliśmy wykryci. Wyczuwam trzy aury w znacznej odległości od nas. Są dość silne, więc nie ma mowy, żeby nas nie wyczuli. Lepiej otwarcie do nich pójść. Co, jeśli powiadomią innych i ich liczba zwiększy się nawet pięciokrotnie? — Ruszył przed siebie.
     — Znowu zamierzasz szarżować bez planu? — Lejra podążała za Mazenderem.
     — Wymyśl coś.
     — Czemu ja mam coś wymyślić? Sam też spróbuj! — Widziała, jak w międzyczasie chłopak wyciągnął miecz. — Czemu właściwie nosisz go przy sobie? Masz za delikatną posturę do takiej broni.
     — Wszyscy mi to mówią, jakie to denerwujące! — Na jego twarzy pojawił się grymas. — Miecze są lepszą bronią podczas apokalipsy zombi, dlatego muszę się przyzwyczaić do jego ciężaru!
     Dziewczyna nie wiedziała, co o tym sądzić. Była załamana jego podejściem do życia. Z drugiej strony od początku ich podróży, widziała przez chwilę także jego poważniejszą stronę. Zastanawiała się, która z tych dwóch twarzy jest prawdziwa. Oboje zatrzymali się, gdy ich oczom ukazało się trzech napastników. Oni również dysponowali własnym źródłem światła podobnym do tego, które wytworzył blondyn. Dzięki dobremu naświetleniu widać było doskonale, kto stał naprzeciwko nich. Po zewnętrznych stronach stały dwa kościotrupy, natomiast na środki stosunkowo duży gnom z twarzą kreta. Nie był ubrany zbyt schludnie, a w ręku trzymał zwiniętą kartkę. Oba szkielety zwróciły czaszki w stronę towarzysza i czekały najprawdopodobniej na jego decyzję.
     — Nieznośne istoty ludzkie! Jakim prawem macie czelność stawiać nogę na naszym terytorium?! Z jakiego rozkazu działacie?!
     Dziewczyna chciała już coś powiedzieć, ale Mazender ją uprzedził.
     — Od kiedy to zwierzęta mówią ludzkim głosem? Dziwne z ciebie stworzenie. — Lejra spojrzała na niego gniewnym wzrokiem i wiedziała, że jej plan się nie uda.
     — Nie mam zamiaru brudzić sobie rąk takimi miernotami, załatwcie ich! — zezłościł się i popchnął do przodu oba szkielety.
     Jeden z nich zaczął się rozpadać i składać ponownie tym razem tworząc broń. Mazender widząc, na co się zanosiło, przyjął pozycję do walki. Dźwięk ścierającej broni rozległ się po najbliższej okolicy. Zaczęli wymieniać jeden cios za drugim.
     — ,,Jest taki wątły. Skąd ta wielka siła w rękach?'' — pomyślała Lejra.
     Dziewczyna, widząc obojętność trzeciego napastnika, który zaczytywał się w kartce papieru, wymierzyła strzałą w odpowiednie miejsce. Gdy tylko ją wypuściła, zaczęła biec w jego stronę. Część wytworzonego światła przez Mazendera podążyła za nią. Położyła rękę bez rękawiczki na broni i po cichu wypowiadała słowa zaklęcia. Zgodnie z jej oczekiwaniami gnom odchylił głowę do tyłu, sądząc, że to on był jej celem. Strzała wbiła się w papier i całość wylądowało w pniu drzewa. Koło nastolatki pojawiły się małe kule skondensowanej energii, które następnie wypuściła w stronę magicznej istoty. Gnom stał w miejscu, nie przejmując się za bardzo kulami. Wystawił rękę i pochłonął je. W tym czasie nastolatka dobiegła do drzewa, z trudem wyjęła strzałę i ścisnęła w dłoni kawałek papieru. Przeczytała fragment tekstu zawartego na jej zdobyczy. Po upewnieniu się, że jej podejrzenia były słuszne, schowała ją do kieszeni i przerzuciła wzrok na gnoma. Lekko zdziwiona widokiem własnych kul, które obróciły się przeciwko niej, uniknęła z trudem pierwszą z nich. Na jej ramieniu zostało dość głębokie oparzenie, przez co lekko syknęła z bólu. Starała się nie tracić koncentracji i dalej unikała kul. Gnom o twarzy kreta ewidentnie miał ubaw i co chwila przyspieszał tempo wypuszczania wytworów Lejry. Zastanawiała się, czemu tak długo zajmowało jej kompanowi, rozprawienie się z kościotrupami. Przerzuciła na chwilę wzrok w stronę chłopaka, który był w znacznej odległości od niej ze swoim przeciwnikiem. Wyglądał na lekko zmachanego. Szkielet mimo oddziaływania na niego jednego z mocniejszych zaklęć zniszczenia, rozpadał się, a w miejscu ubytków pojawiały się nowe kości.
     Chwilę nieuwagi wykorzystał karzeł. W jednej chwili pojawia się przed Lejrą i zaczął ją dusić. Ofiara mimowolnie upuściła broń i zaczęła się szamotać, aby zaczerpnąć choć odrobinę powietrza. Ta chwila wydawała się dla niej wiecznością, choć w rzeczywistości po chwili poczuła mniejszy nacisk na jej krtań, czemu towarzyszyło bolesny krzyk magicznego stworzenia. Ostatecznie odsunęło się od niej, a dziedziczka zaczęła kaszleć i w pośpiechu nabierać powietrza w płuca. Nie tracąc ani chwili, chwyciła swoją broń. Spojrzała na gnoma, który powoli się rozpadał na małe kawałeczki. Ulżyło jej, że Mazender zdążył i spojrzała w jego kierunku. Ku jej zdziwieniu wciąż walczył ze szkieletem. Rozejrzała się na obie strony, ale nikogo nie zastała. Po chwili zjawił się obok niej człowiek. Zrozumiała, że rada od początku nie wierzyła w ich sukces i wysłała kogoś za nimi. Starszy mężczyzna wyciągnął rękę do dziewczyny, aby się przywitać.
     — Nie waż się jej tknąć swoimi brudnymi łapskami!!! — wykrzyknął Mazender.
     Lejra spojrzała w stronę blondyna. Ociekał wręcz złością i zaczął w pośpiechu rysować coś na ziemi. Dziewczyna przerzuciła wzrok na kościotrupa, który był skrępowany znanym jej zaklęciem. Małe szpilki powbijane we wszystkie kości, przytwierdziły go tym samym do ziemi. Oceniając zaawansowanie zaklęcia, zdziwiło ją, że chłopak posiadał w tak młodym wieku duże pokłady energii. 
     Ufając bardziej jemu niż nowo przybyłej osobie, powoli stawiała kroki w przeciwnym kierunku. Po chwili poczuła ogromne ciepło, które ogrzewało jej stopy. Spojrzała w dół, a jej oczom ukazał się okrąg, obejmujący swoją wielkością pół metra. Nie miała czasu, aby przyjrzeć mu się dokładniej i ocenić czemu służył. W jednej chwili znalazła się koło młodego Penazy, który stał przed nią w pozycji gotowej do walki. Widząc jedynie jego plecy, zauważyła, że mimowolnie cały drżał.
     — Znasz się na tworzeniu portali? Musimy teraz jeden stworzyć, z nim nie mamy najmniejszych szans — szeptał do młodej dziedziczki.
     — Czytałam o nich w książkach, narysowanie prowizorycznego na ziemi, nie powinno stanowić dla mnie problemu... Mazenderze, kim on w ogóle jest?
     — Co tam szepczecie do siebie dzieci? — przybyły mężczyzna się uśmiechnął. — Co jest Maz? Zabrakło ci języka w buzi? Nie przywitasz się z przyjacielem rodziny?
     — Zamknij się! Zdrajcy nie mają prawa głosu! Lejro, pytałaś kto to taki? Odpowiedź jest prosta. To jedna z osób, przez którą nasza rodzina jest uznawana za zdrajców, a zarazem winowajca mojej asysty w misji! — Emocje nadal nim władały.
     — Minął rok, a ty nadal nic się nie zmieniłeś. Nie uważasz, że powinieneś być bardziej powściągliwy na swoim obecnym stanowisku? Może powinienem cię od nowa nauczyć dobrych manier? — Zaczął wypowiadać słowa zaklęcia.
     — No to już po nas. Doskonale wie, jakie zaklęcia potrafię zrobić, a których nie znam. Jak długie to zaklęcie będzie? Jaki typ? — Jego złość przerodziła się w strach.
     Przed oczami Mazendera pojawiały się urywki wspomnień, związanych bezpośrednio ze znaczącym dniem w jego rodzinie. Miał wrażenie, jakby przyglądał się samemu sobie sprzed roku, a dokładniej jego bezsilności. Gdy usłyszał szept towarzyszki, odzyskał świadomość.
     — Potrafisz zrobić potężne zaklęcie ognia? — zapytała tak, aby mężczyzna ich nie słyszał.
     — Znam dwa, może trzy. Czemu pytasz? To nie czas na wygłupy.
     — Stwórz potężne zaklęcie ochronne z ognia. Pospiesz się z wypowiadaniem zaklęcia, bo mamy mało czasu. Poczekaj na mój znak, aby całkowicie je stworzyć.
     — Ale...
     — Choć raz posłuchaj mojego planu!
     Chłopak spojrzał głęboko w oczy Lejry, które wyrażały dobre intencje. Uśmiechnął się do niej i postanowił jej zaufać. Wypowiadał dość cicho formułkę. Pomysłodawczyni zaczęła rysować na ziemi prowizoryczny teleport. W międzyczasie słyszała ciche szeptanie inkantacji i po raz kolejny otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Ogromne pokłady magii, dały jej do zrozumienia, dlaczego Mazender został wybrany na głowę rodziny w tak młodym wieku. Mężczyzna, który przygotowywał się do ataku, nie zdawał sobie sprawy z tego, co oboje knuli i odbierał ich reakcję, jako akt desperacji. Po skończonym rysunku nastolatka zaczęła przyglądać się oponentowi.
     — Mazenderze, to już teraz. Zaraz wystrzeli zaklęcie.
     Chłopak zrobił w zawrotnym tempie gesty, niezbędne do aktywacji czaru. Wokół nich powstała płonąca, sześcienna bariera. Potężne smoki wodne zderzały się z zaporą, która pod ich siłą zaczęła się zmniejszać.
     — Na co ty czekasz? — potrząsnęła chłopakiem, a ten oprzytomniał. — Aktywuj portal, ja nie posiadam wystarczającej energii!
     Przedstawiciel rodziny sowy podszedł do narysowanego kręgu. Wziął głęboki oddech i z trudem gromadził energię.
     — ,,Niezwykłe... Zbiera kolejną porcję, jednocześnie używa sporej ilość do utrzymania bariery ogniowej, skrępowania szkieletu i oświetlania drogi'' — pomyślała, po czym powiedziała na głos. — Nie mam jej zbyt dużo, ale w jakiś sposób cię wspomogę.
     — Zostaw ją na później, to nie koniec bitwy.
     Tylna ściana zaczęła się kruszyć, ale nastolatkowie nie przejęli się tym za bardzo. Większość ich ciał przeteleportowała się. Światło wokół nich zgasło, jedynie bijący żar ognia, pozwalał im obserwować otoczenie. Woda stopniowo wdzierała się do wnętrza ich konstrukcji, nieubłaganie zbliżając się do nich. Zanim jednak to nastąpiło, zniknęli z pola bitwy.
     — Gdzie właściwie nas teleportowałeś?
     — Jesteśmy na terytorium magów, spory kawałek od głównego budynku.
     Lejra usłyszała brzdęk nieśmiertelników, których dźwięk coraz bardziej zniżał się ku dołowi. Czując się bezpiecznie na nowym obszarze, zapaliła światło w broni i spojrzała na licznik mocy, który znacznie ucierpiał od ostatniego ataku na gnoma. Następnie przerzuciła wzrok na chłopaka, który usiadł i sapał ze zmęczenia.
     — Powiedz mi... Skąd wiedziałaś, że to typ wodnego zaklęcia?
     — Czy to ważne? Najważniejsze, że wydostaliśmy się stamtąd.
     — Nie bądź taka, podziel się tym sekretem ze mną. Skoro mamy tam wracać, musimy mieć pewność, że nie dojdzie do podobnej sytuacji. — Zaczął ponownie marudzić.
     — Jak w takim stanie zamierzasz tam wrócić?
     — Pokłady mocy powinny zaraz się zregenerować. Mamy misje do wypełnienia, a ja nie zamierzam jeszcze bardziej splamić imienia mojej rodziny. — Spuścił wzrok. — Wiesz czemu znalazłem się z tobą na misji? Czy pan Sagon mówił ci coś o wydarzeniu sprzed roku? — Młoda dziedziczka spojrzała się na niego dziwnym wzrokiem. — Ech... I tak każdy o tym wie, a ty prędzej czy później byś się dowiedziała. Jak już wspomniałem, ma to związek ze zdradą naszej rodziny. Mój tata wraz z paroma magami podlegającymi nam oraz osobami bezpośrednio związanymi z naszą rodziną zdradził nas, a co za tym idzie również całą naszą społeczność. Od jakiegoś czasu spędzał więcej czasu nad książkami, ale nie sądziłem, że to w tym celu... Nie mam pojęcia, czemu dumny mag z taką łatwością zhańbił własne nazwisko. Chyba największą przykrość zrobił dziadkowi, który pokładał w nim wielkie nadzieje. Obecnie wiemy, że przebywa nigdzie indziej jak w tym sektorze, do którego nas wysłali. — Spoważniał. — Powiedz mi szczerze... Jak właściwie powinienem zachować się, gdy go znowu kiedyś spotkam? Z jednej strony rozszarpałbym go przy pierwszym spotkaniu, ale wiem, że to niemożliwe. Z drugiej strony chciałbym wiedzieć, co nim kieruje w tych hańbiących decyzjach. — Lejra nic nie odpowiedziała. — Hej! Nie patrz w ten sposób na mnie, wyglądasz jak zombi! Niemożliwe... — Zaczął panikować. — Czyżby one cię gdzieś ugryzły i twoja przemiana się rozpoczęła?! Kiedy to nastąpiło?! Zrobiłaś im zdjęcie? Ech, to nie fair, też chciałem je zobaczyć! — Nadąsał się.
     — ,,Zdecydowanie jest głupi... Choć te wcześniejsze wyznanie... Musi mu to mocno ciążyć na sercu'' — pomyślała, choć jej spostrzeżenia nie były nacechowane emocjonalnie.
     — Powiedz coś, czyżby przemiana zajęła już twój mózg? Zostań wśród żywych Lejro! — Zaczął potrząsać dziewczyną.
     — Ile razy mam ci powtarzać, że apokalipsa jest niemożliwa! — Nieco poddenerwowana zdjęła jego ręce z siebie. — Zresztą nie wiem jak ty, ale mi się nie widzi ponowny powrót do twojego znajomego. — Wyjęła wcześniej skradzioną kartkę i podała ją chłopakowi. — Co ty na to, aby dać to magom i wymyślić jakieś kłamstwo odnośnie do ogra? Myślę, że bardziej zależy im na czymś w rodzaju tego świstka papieru niż na nim. Wystarczy, że przeczytają kawałek i zrozumieją, że nie było łatwo zdobyć tę informację.
     Mazender ze zdziwieniem wziął kartkę i przeczytał jej zawartość. Następnie złożył ją tak, jak trzymał ją gnom i go olśniło.
     — Masz znakomity wzrok. Dostrzegłaś napis na odwrocie ,,Nowy rozkaz'' i szybko podjęłaś działanie! Jestem pod wrażeniem! — wykrzyknął podekscytowany. — Te informacje z pewnością pomogą nam wszystkim! To jest warte dziesięć razy więcej! Przekonałaś mnie tym argumentem do powrotu. 
     Wstał i lekko się zakołysał. Złapał się za głowę, a obraz przed jego oczami, wirował.
     — ,,Szybko zmienia zdanie'' — pomyślała i zwróciła się do niego. — Usiądź, jeśli źle się czujesz. I tak za szybko to nam poszło, żeby ktokolwiek uwierzył, że dokonaliśmy tego własnymi siłami. Gdyby nie ten łut szczęścia, że trzymał w ten sposób kartkę. — Chwilę się zamyśliła. — Wiesz, w którą stronę będziemy musieli dryfować? No i ile nam to zajmie?
     — Oczywiście, że wiem. Zajmie nam to z godzinę bez odpoczynku. Stworzyłbym kolejny portal, ale większość energii zużyłem na ten.
     Lejra nic nie odpowiedziała. Siadła dwa metry dalej niż jej towarzysz i przyglądała się otoczeniu. Przesuwała ręce, które dzierżyły świecącą broń na wszystkie możliwe kierunki. Doszło do niej, że nic poza pustką nie znajdowało się w okolicy.
     — Gdy poczujesz się wystarczająco na siłach, daj znać — odezwała się po czasie.
     Mazender kiwnął tylko głową, a jego wzrok wydawał się błądzić gdzieś w myślach. Po pewnym czasie dziewczyna zrobiła się senna i nie dała rady oprzeć się opadającym powiekom.
     — Lejro, Lejro. — Słyszała niezbyt wyraźnie własne imię i z niechęcią otworzyła oczy.
     Czuła się zdrętwiała od spania na twardej powierzchni. Nieco rozbudzona zobaczyła, że chłopak ponownie używał zaklęcia, aby rozświetlić okolice, tym razem zasięg wynosił około metra.
     — Jak długo tu jesteśmy?
     — Wystarczająco długo, aby pomyśleli, że misja nie poszła nam tak łatwo.
     Dziewczyna wzięła swoją broń i oboje ruszyli naprzód. Ograniczone pole widzenia nie tylko wprowadzało w stan grozy, ale także uniemożliwiało zaspokojenie ciekawości, odnośnie do potencjalnych obiektów, mijanych po drodze. Przez większość drogi Lejra musiała wysłuchiwać wielu zwariowanych przygód Mazendera. Zdecydowanie dawała mu do zrozumienia, że nie miała na to najmniejszej ochoty, ale to jeszcze bardziej nakręcało go.
     — Powiedziałem już tyle o sobie. Może powiesz mi coś na swój temat? Jak właściwie mianowali cię na dziedziczkę? Nie chcę podważać decyzji pana Sagona, ale czy aby na pewno myśli racjonalnie? Nie łatwiej byłoby wystawić kogoś bardziej doświadczonego? Śmierć własnego wnuka nic go nie nauczyła? — Skierował w jej stronę falę pytań.
     — Skąd mam wiedzieć, co siedzi mu w głowie? Sama zastanawiam się, czemu nie wybrał żadnego z wnuków mojej ciotki. Nie są dorośli, ale z pewnością starsi ode mnie, a przede wszystkim mogą dysponować magią.
     — To przykre, że sama nie masz aż tak dobrych z nim stosunków. — Posmutniał, ale zaraz zmienił nastrój i zaczął znowu wypytywać. — Słyszałem, że wasza rodzina jest bogata. Fajnie mieszka się w waszym zamku? Byłem u was parę razy i muszę przyznać, że robi wrażenie. Jak to jest mieć w ogóle służbę na własne zawołanie?
     — Raczej nie sprawia mi to radości, wolałabym swoje spokojne życie sprzed pół roku. Wcale to nie wygląda, tak jak na filmach, jeśli to masz na myśli. — Przeszły ją ciarki, gdy tylko pomyślała o pracownikach rezydencji. — Poza tym sądziłam, że ten starszy mężczyzna, który przyszedł z tobą, jest twoim służącym.
     — W żadnym wypadku! Mój dziadek nie jest w dobrej kondycji, więc poprosił swojego przyjaciela, żeby zaopiekował się mną. Nie wiem, czemu zachowuje się, jakby był moją służbą, ale to mnie wkurza. — Nadąsał się.
     Nastała cisza. Lejra tylko wyczekiwała, kiedy dojdą na miejsce. Gdy w oddali zobaczyła cel swojej podróży, zaczęła tracić grunt pod nogami, lewitowała nad ziemią. Dzięki temu poczuła dodatkowy zastrzyk energii, regenerujący jej zmęczone ciało.
     — Spójrz, w końcu jesteśmy na miejscu! — Mazender wskazał palcem na budynek. — Skoro jesteśmy już tak blisko, mogę ci powiedzieć, co zadecydowałem. — Nastolatka nie wiedziała, jak zareagować. — Uważam, że jesteś ciekawą osobą. Od początku nie starałaś się przymilić do mnie, choć wiedziałaś, że bez mojej pomocy raczej żywa nie wyszłabyś z sektora siedemdziesiątego siódmego. Jesteś ze mną szczera i potrafisz wyrazić swoje zdanie. — Chłopak zatrzymał się, a wraz z nim młoda dziedziczka. — Może nie potrafisz zbyt wiele, ale jesteś wartościową osobą. Jako przedstawiciel rodziny Penazy, byłbym zaszczycony, jeśli zgodziłabyś się na sojusz naszych dwóch rodzin. — Uśmiechnął się i wyciągnął rękę.
     Lejra nie wiedziała, co o tym sądzić. Uważała go za ekscentryka, jednak proponowany sojusz odbierała jako sukces w reprezentowaniu swojej rodziny. Niepewnie podała mu rękę.
     — Naprawdę się zgadzasz? Super! Pamiętaj, ta umowa ma jeden przymusowy warunek. To tyczy się tylko ciebie, a nie pana Sagona. Nie przepadam za nim, ma tendencje do wtykania nosa w nie swoje sprawy.
     — ,,Czemu mnie to nie dziwi'' — pomyślała.
     Tymczasem doszli do budynku, z którego mimo późnej godziny, biła duża wiązka światła. Na zewnątrz na krześle spał starszy mężczyzna, który najprawdopodobniej cały czas wypatrywał powrotu Mazendera. Chłopak raz pstryknął palcami a światło, które im towarzyszyło przez całą drogę, zniknęło. Jak najszybciej dryfował w stronę staruszka i zaczął go budzić.
     — Co pan wyrabia?! Jest chłodna noc, zaziębi się Pan na dworze! — zarzucał nierozwagę pół-śpiącemu mężczyźnie.
     Lejra spojrzała na nich i bez słowa weszła do budynku. Przeszła przez korytarz, weszła na górę, aby następnie znaleźć się we własnym pokoju. Nieco zmęczona zażyła kąpieli i położyła się spać.