środa, 12 czerwca 2019

Lekcja 18 — Reprezentując rodzinę, rób to jak należy.

     Szła wzdłuż korytarza, a po odnalezieniu drzwi z emblematem orła, weszła przez nie. W małym przedsionku dostrzegła, że pomieszczenie jej służby, były lekko uchylone. Zdziwiła się, że zostawili otwarte drzwi, nie mniej jednak skierowała się do swojego pokoju. Zanim pociągnęła za swoją klamkę, raz jeszcze spojrzała na siedzibę bliźniaków. Doznała lekkiego szoku, gdy zza drzwi wyłoniła się sylwetka figury szachowej. Zastanawiała się, dlaczego jeden z nich przemienił się w nią poza domem. Zmieniła swoje plany i bez wahania, pociągnęła za klamkę od pokoju bliźniaków, aby ujrzeć go w całej okazałości. Gdy upewniła się, że rzeczywiście stał tam pionek, pełno myśli zakrzątało jej głowę. Nie była pewna, którego blondyna widziała, ale mimo dręczących jej pytań, zachowywała się naturalnie, jakby figura zrobiła na niej z początku dziwne wrażenie. Rozglądała się dookoła i zatrzymała wzrok na komodzie. Leżał na niej naszyjnik z emblematem, odpowiadającym figurze w pokoju. Usiadła na łóżku jednego z nich, czekając z niecierpliwością na drugiego z mężczyzn. Wpatrywała się w naścienny, elegancki zegarek i odliczała czas. Po pół godziny wrócił jeden z właścicieli pokoju. W drzwiach stał niezbyt zdziwiony obecnością dziewczyny Azo. Nieszczerze uśmiechnął się do niej.
     — Co sprowadza cię do naszego lokum? Nie możesz wytrzymać bez nas tak długo?
     — Nie mam ochoty na twoje idiotyczne pytania. Byłam ciekawa, w jakim stanie jesteście. Nie raczyliście asystować mi na spotkaniu. Sądząc po twojej minie, niepotrzebnie przyszłam.
     — Och, więc martwiłaś się o nas? Jakie to słodkie. — Ewidentnie nabijał się z niej.
     — Nic z tych rzeczy... — Westchnęła. — Dlaczego figura z domu dziadka znajduje się u was w pokoju? Wcześniej nie widziałam, abyście zabierali ją ze sobą.
     Mężczyźnie zrzedła mina i jedynie syknął pod nosem tak, aby dziewczyna tego nie usłyszała.
     — Z pytaniami to do mojego brata. Sam jestem zdziwiony i nie wiem, skąd tu się wzięła — powiedział ze zdziwieniem. — Najwyraźniej Ezo ma podobnego bzika na punkcie szachów co mistrz Sagon. Tyle lat żyjemy razem, a wciąż czegoś nowego się o nim dowiaduje. — Pokiwał bezradnie głową.
     — Jego fascynacja jest dość osobliwa... Nikt normalny nie nosiłby tak dziwnego naszyjnika. — Zwróciła wzrok na komodę.
     Azo spojrzał w miejsce, gdzie był wspomniany przedmiot, lekko się zaśmiał i przyznał rację.
     — Czy to wszystko? Proszę wybaczyć tę śmiałość, ale chciałbym trochę odpocząć.
     Lejra jedynie kiwnęła potwierdzająco głową, wstała z łóżka i skierowała się ku wyjściu. Mijając się z Azo, który szedł w głąb pokoju, usłyszała szelest naszyjnika, dzięki czemu potwierdziła swoje przypuszczenia. Triumfalnie weszła do swojego pokoju, usiadła na posłaniu, zdjęła buty i nastawiła budzik stojący na szafce obok na godzinę osiemnastą czterdzieści pięć. Próbowała się zdrzemnąć, ale jej myśli na nowo skupiały się wokół tematu szachów. Przekręcała się z jednego boku na drugi, w końcu wstała i wyszła na balkon. Ogrzewając się w promieniach słońca, zamknęła oczy. Mocą wyobraźni znajdowała się sama na piaszczystej plaży. W tak ciepły dzień przyjemność sprawiało jej chodzenie brzegiem morza. Szum dobiegający z nieco wzburzonych fal, dawał jej ukojenie. Przeskakiwała w różne obrazy, które kojarzyła z relaksem, jednak stan ten został przerwany przez pukanie do drzwi. Nieco zniechęcona podeszła do nich. Ku jej zdziwieniu za drzwiami stała figura szachowa, którą niedawno widziała.
     — Azo co to ma znaczyć? — powiedziała głośniej, aby mężczyzna usłyszał w drugim pokoju.
     — Jakiś problem moja droga? — usłyszała głos blondyna za sobą, przez co automatycznie się odwróciła.
     — W jaki sposób znalazłeś się tak szybko w moim pokoju? Poza tym nie przypominam sobie, abym dała ci zezwolenie, na przekroczenie jego progu.
     — O czym ty mówisz Lejro? Ty niedawno weszłaś bez pozwolenia do naszego, więc można uznać to za rewanż. — Jego twarz wskazywała na pewność siebie. — Nie musisz udawać zagubionej, nieświadomej niczego dziewczynki. Muszę przyznać, że dobrze się kryłaś, ale powinnaś wiedzieć, że w rodzinnej posiadłości ściany mają uszy. Twój towarzysz nie był zbyt ostrożny, podczas waszej rozmowy.
     Po tych słowach nastolatka nie miała dobrych przeczuć, od razu domyśliła się, o kogo mu chodziło, ale nie wiedząc, jak bardzo poinformowany był blondyn, zaczęła drążyć dalej temat.
     — Zaintrygowałeś mnie tym, o co ci dokładniej chodzi?
     — Nie udawaj, że nic nie wiesz. — Lejra odwróciła się w stronę przemawiającego Ezo, który przemieniał się na jej oczach w człowieka. — Zdajemy sobie sprawę z twojego śledztwa. Więc? Ilu z nas rozgryzłaś?
     — Cóż... Detektyw nigdy nie wyjawia wyników śledztwa osobom, będącym obiektem dochodzenia — odpowiedziała ze spokojem, choć w głębi siebie odczuwała niepokój.
     Niby to od niechcenia kierowała się w stronę stolika, do którego zasiadła. Jej prawdziwy powód leżał obok, gotowy do użycia przez właścicielkę.
     — Lejro, nie jestem prześladowcą, po prostu co nieco usłyszałem. Kieruje mną jedynie czysta ciekawość. Skoro tak bardzo chcesz dowiedzieć się naszej tożsamości, mogę ci to nieco ułatwić. Spójrz. — Azo wyciągnął zza koszuli wisiorek, na którym widniał skoczek.
     Dziewczyna spojrzała na niego i dość trudno było jej wyobrazić kogoś innego w postaci tej figury szachowej poza Zanminem. Bliźniacy uśmiechnęli się do niej i zaraz potem odczuła znane z dzisiejszego poranka uczucie duszności. Spojrzała na zegarek, wiszący na ścianie, który wskazywał godzinę dziewiętnastą dwadzieścia i dotarło do niej, w jak złej sytuacji się znalazła.
     — Dlaczego mi to w ogóle mówicie? — Z lekkim trudem wstała i szła w stronę drzwi. — Jeśli macie jeszcze coś do powiedzenia, zróbcie to teraz. Jeśli to już wszystko, chodźmy na zewnątrz, chcę w końcu napełnić czymś swój żołądek.
     Nie usłyszała żadnych słów, co przyjęła za brak jakiejkolwiek sprawy do niej. Zdziwiona i lekko zaniepokojona takim przebiegiem spraw, chwyciła swoją broń i wyszła wraz z nimi z pokoju. Korytarz wyglądał zupełnie inaczej, niż to miało miejsce przez cały ich pobyt. Zrozumiała, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
     — Co tu się stało? Czyżby zrobili ekspresowy remont podczas naszego pobytu w pokoju? Jak sądzisz Lejro? — Uśmiechnął się jeden z nich, a dziewczyna przyspieszyła nieco kroku. — Może powinniśmy kogoś zapytać? Ach... No tak... — Udał, że dostał olśnienia. — Zapomniałem, że o tej porze nikogo nie ma w budynku oprócz nas. — Zdecydowanie mocno akcentował słowo nikogo. — Więc jak sądzisz? Co mogło się stać? 
     Mimo wszystko dalej starała się zachować spokój, choć serce biło jej jak szalone. Czuła się niekomfortowo, idąc korytarzem. Na wszystkich jego ścianach znajdowały się lustra, ustawione tak, aby młoda dziedziczka mogła bez przeszkód przejrzeć się każdym z nich. Największe emocje wzbudzało ogromne lustro na samym końcu, które obejmowało całą ścianę.
     — W trójkę wiemy, do czego to wszystko zmierza, ale co ty na to, aby nieco się zabawić?
     Nastolatka została popchnięta do przodu. Usłyszała szczery i zadowolony śmiech, za nią już nikogo nie było. Postanowiła nie panikować, ale jej nogi mimowolnie się trzęsły. Stawiając spokojnie krok za krokiem, zatrzymała się w chwili, gdy jej nogę przeszył ból. Spojrzała na kończynę, z której leciał lekki strumień krwi.
     — Powinnaś uważać, gdzie stąpasz Lejro. — Echo rozchodziło się z każdej strony.
     Po tych słowach strach wziął górę, wypowiadała słowa zaklęcia ochronnego. Biegnąc, uderzyła z całej siły bronią w podłogę, a niebieska powłoka zjawiła się wokół niej. W żaden sposób nie zbliżała się do końca korytarza, rozważała, że zostało na nią rzucone zaklęcie iluzji. Niepokój wciąż narastał, gdy bliźniacy niewyraźnie wypowiadali jej imię. Rozglądała się na obie strony, szukając winowajców. Po chwili ponownie skupiła się na głównym lustrze, w którym ujrzała odbicie skoczka za sobą. Odwróciła głowę, ale nikogo za nią nie było. Mimo to w frontalnym lustrze nadal znajdowała się figura szachowa, która za nią podąża. W lustrach po prawej stronie ściany mignęła jej sylwetka Ezo, a jego twarz szydziła z niej. Nieco poddenerwowana odmawiała kolejne zaklęcie. Wykonała odpowiednie gesty i małe kulki skondensowanej energii opuściły jej strefę bezpieczeństwa, niszcząc doszczętnie lustro naprzeciwko oraz te po prawej stronie. Nie spodziewała się, że odłamki szkła, zamiast upaść na ziemię, uniosą się w powietrzu. Ustawione ostrymi krawędziami do niej, dryfowały wokół bariery. Dodatkowo w jej uszach rozbrzmiewał niezbyt przyjemny odgłos, który z sekundy na sekundę się pogarszał. Z luster po obu stronach wyłonili się bliźniacy, którzy ustali naprzeciwko niej. Dziewczyna zatrzymała się i zatkała uszy, aby choć odrobinę ukoić zszargany słuch.
     — To już koniec Lejro. — Mimo ogromnego hałasu, te słowa z łatwością zostały odebrane przez nią.
     Spojrzała na odłamki, które niezłomnie zbliżały się do niej, przedzierając się przez delikatną, niebieską otoczkę. Zamknęła oczy i jedynie czekała na niechybną śmierć. Nieprzyjemny odgłos zanikał, a noga przestała boleć. Zdziwiona uniosła powieki do góry, a oczom ukazał się pokój gościnny, w którym zamieszkiwała na czas zjazdu magów. W pierwszym odruchu spojrzała na dzwoniący budzik na szafce, którego wskazówki pokazywały osiemnastą czterdzieści pięć. Odetchnęła z ulgą, że był to jedynie sen. Chodziła rozbita po pokoju, a gdy żołądek dał o sobie znać, skupiła się na jedzeniu. Skierowała się w stronę lustra w łazience. Oglądała samą siebie i sprawdzała, czy aby na pewno nie miała żadnego zagniecenie na ciuchach. Po dokonaniu inspekcji schludności, chwyciła za szczotkę do włosów i przeczesywała swoją krótką czuprynę. W pokoju włożyła buty, spojrzała na zegarek, który wskazywał godzinę osiemnastą pięćdziesiąt trzy. Wyszła do małego korytarzyka i zarzuciła wzrokiem na drzwi służby, które były zamknięte.
     Zeszła na parter i wyszła z budynku. Nie była już pod wpływem grawitacji, dlatego dryfowała w stronę, z której dobiegały głosy pozostałych. Obleciała połowę posiadłości, aż w końcu znalazła miejsce spotkania. Różniło się ono zdecydowanie od wszechobecnego pustkowia, tętnił życiem. Na całej szerokości ciągnął się zadbany trawnik, a wraz z nim także drzewa i kwiaty. Gdzieniegdzie rozstawione były ławki, a śpiew ptaków potęgowało uczucie błogości. Wkraczając na trawę, dziewczyna delikatnie opadła na ziemię, dzięki czemu była w stanie po niej chodzić. Na samym środku tej oazy znajdowało się dziesięć dużych altan, których przeznaczeniem było gościć przedstawicieli konkretnych rodzin. Wokół nich rozmieszczone jeszcze kilkanaście mniejszych dla służby. Mimo ogromnej powierzchni, który zajmował cały kompleks, większość obszaru była wciąż do zagospodarowania. Zbliżając się do centrum, do nosa dziewczyny dolatywało coraz więcej zapachów. Po jej lewej stronie znajdowały się stanowiska z kucharzami, którzy przyrządzali różnego rodzaju potrawy. Mieli szerokie spektrum sprzętu od piekarników, zasilanych magią po zwykły grill. Nie tracąc czasu, podeszła do altan, aby znaleźć dla siebie wolne miejsce.
     — W końcu cie znalazłem! — krzyknął Mazender za nią.
     — Nie powinieneś siedzieć już przy stole? — Z niechęcią się odwróciła.
     — Nudziło mi się z tymi sztywniakami, więc poszukałem cię. Rzuciłem zaklęcie i tak o to tu jestem — odpowiedział zadowolony.
     — Jakie zaklęcie?
     — Normalne. Przewidziałem taką sytuację. Jak spałaś wczoraj przed powrotem do posiadłości, wyrwałem ci parę włosów, które posłużyły mi do zaklęcia zaginionej osoby. — Szeroko się uśmiechnął.
     — Że co niby zrobiłeś?! Kto ci pozwolił rozporządzać moją własnością?! — Westchnęła i ochłonęła. — Jesteś magiem, więc równie dobrze możesz bezproblemowo mnie wyczuć.
     — Nie piekl się tak już. Nie potrafię wśród tak wielkiej liczby, znaleźć jednej konkretnej. Ich energia jest przytłaczająca w takich sytuacjach. Zresztą włos w tę czy w drugą stronę... I tak ci odrosną, więc nie wiem, o co ta afera. — Machnął ręką. — Skoro ci tak bardzo zależy na aprobacie... Czy mogę zerwać kilka zapasowych włosów z twojej głowy?
     — Nie w tym życiu. — Ruszyła dalej, szukać wolnego miejsca.
     — A ty gdzie? Zaczekaj! Przecież zająłem już tobie miejsce.
     — Odpuszczę sobie tym razem.
     — No to idę szukać nowego obok ciebie.
     Nastolatka rozejrzała się dookoła i na jej nieszczęście w każdej altanie było wolnych po trzy, cztery miejsca. Załamana westchnęła i kazała zaprowadzić siebie do zajętego dla niej siedzenia. Zachodząc na miejsce, grzecznie przywitała się z osobami, z którymi dzieliła stół, choć nikogo nie kojarzyła z zebrania. Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, służba dyżurująca tego wieczoru, zajechała z bufetem. Pytali każdego po kolei o ich preferencje smakowe. Dziewczyna nie mogła nacieszyć oczu, widząc tyle pyszności, zwłaszcza że od rana nic nie jadła. Tego wieczoru postawiła na kuchnię włoską. Biorąc pierwszy kęs upragnionego jedzenia, nie spodziewała się, że makaron wraz z dodatkami mógł tak dobrze smakować. Dostrzegła różnicę pomiędzy wykwalifikowaniem osób gotujących w jej rezydencji oraz tych, którzy służyli w rodzinie żurawia. Na czas posiłku nastała cisza i dopiero gdy ostatnia osoba skończyła jeść, na nowo zaczęto rozmowy. Lejra siedziała cicho i jedynie przysłuchiwała się temu, o czym rozmawiali dorośli przy jej stole. Widziała, jak Mazender szykował się do pytania, ale nie chcąc odpowiadać, sama zaczęła konwersacje.
     — Jakby nie patrzeć jesteśmy w podobnym wieku. Jak radzisz sobie z pełnieniem stanowiska, będąc tak młodym?
     — Chcesz parę porad ode mnie? — Czuł się dumnie, że to właśnie jego zapytała. — Nie martw się, wszystko robisz należycie. Doskonale radzisz sobie na tym stanowisku. — Widząc pytający wzrok, chłopak spoważniał. — Skąd wiem? To widać po twojej profesjonalnej postawie na tym spotkaniu. Myślę, że każdy powinien prowadzić swoją rodzinę według własnego uznania. Grunt to liczyć się z członkami rodziny i starać się, aby nie powstały wewnętrzne spory, które są często przyczyną rozłamu rodziny. Zresztą co ja mówię... — Nieco posmutniał. — Nie powinnaś pytać mnie o takie rzeczy. Mimo moralizowania, sam popełniłem nieraz te błędy... Wiesz co? — Nagle wrócił mu dobry humor i zmienił temat. — Myślę, że to dorośli czasami powinni uczyć się czegoś od młodszych. Po wczorajszej rozmowie z tobą coś do mnie dotarło i jestem ci za to wdzięczny. Dziękuję. — Uśmiechnął się.
     — Czyli jest jednak coś na rzeczy. — Niekoniecznie była zainteresowana, co dokładniej dzięki niej zrozumiał. — Znów dałeś mi do zrozumienia, że jesteś starszy. Ile ty właściwie masz lat? Dasz mi w końcu jednoznaczną odpowiedź?
     — Hahaha! — roześmiał się szczerze. — Gdybyś widziała, jak wyglądała twoja mina, gdy zadałaś mi pytanie. Hahaha!
     Lejra pomyślała, że Mazender potrafił czasami być poważny, jednak przez większość czasu zachowywał się po prostu dziecinnie. Jego niespodziewana reakcja tym bardziej wzbudziła jej zainteresowanie. Nastała pewnego rodzaju niezręczna cisza. Tego wieczoru rozmowy i śmiech towarzyszyły wszystkim, ale między tą dwójką była pusta przestrzeń, niezapełniona przez żaden dźwięk.
     — Nie lubię rozmawiać na ten temat przy większej liczbie osób. Przejdziesz się ze mną po okolicy? — Spojrzał pytająco, a dziewczyna jedynie kiwnęła aprobująco.
     Wstali od stołu, Lejra chciała grzecznie przeprosić za tymczasową nieobecność, ale każdy był zajęty towarzystwem, więc zrezygnowała. Wodziła wzrokiem za chłopakiem, który szedł z przodu. Pod koniec trawnika blondyn się zatrzymał, zdjął swój lekki płaszcz i ułożył go tak, aby oboje mogli się na nim zmieścić.
     — Z góry uprzedzam, że nie chcę słyszeć żadnych pytań na ten temat. Jak wspomniałem, nie lubię o tym rozmawiać, więc będę się streszczał... — Posmutniał. — Zanim cokolwiek opowiem... Jak sądzisz ile mam lat?
     — Nie rozumiem cię. Dlaczego chcesz mi o tym powiedzieć, skoro unikasz na co dzień tematu? — Głowa rodziny sowy ewidentnie czekał na odpowiedź na postawione jej pytanie. — Mówisz czasami coś błyskotliwego, ale twój całokształt... Nie sądzę, aby istniała minusowa skala życia.
     — Potrafisz być szczera do bólu. — Gdy uspokoił śmiech, kontynuował. — Dlaczego? Jesteś moją sojuszniczką. — To było jedyne jego wytłumaczenie. — Jestem od ciebie starszy o dziesięć lat. Nie starzeje się od piętnastego roku życia. Pewnie zastanawiasz się, jak do tego doszło... Byłem na trzeciej już z kolei misji i pech chciał, że natknąłem się na osobę, która potrafiła rzucać klątwy. Gdy teraz tak o tym pomyśle ... — Zamilkł, a przed jego oczami zaczęły pojawiać się przeróżne obrazy. — Jakby nie patrzeć, należało mi się. Wiesz czemu? Kiedyś byłem pewnym siebie, rozwydrzonym dzieciakiem.
     — ,,To teraz niby jesteś inny?'' — Pomyślała.
     — Każdego poranka chciałbym o tym zapomnieć, ale lustro nie kłamie... Nie tylko ono nie pozwala mi na to. Moja rana na twarzy codziennie pulsuje, sprawiając mi sporo bólu. To ta w skrócie. — Uśmiechnął się.
     — Co? Naprawdę? Ciągnąłeś mnie taki kawał, żeby powiedzieć mi raptem parę zdań?
     — Widzę, że udało mi się w końcu czymś cię zainteresować. Może kiedy indziej opowiem ci szczegółowo, na razie nie mam na to najmniejszej ochoty. — Nastała chwila ciszy. — To nie fair! Ty już wiesz o mnie trochę! Czas, żebyś ty się podzieliła czymś ze mną! Najlepiej jakąś najskrytszą tajemnicą! — Zaczął narzekać.
     — Więc zamierzasz prowadzić handel informacjami? — mówiąc to, przez chwilę poczuła się jak Zanmin i przeszły ją dreszcze. — Nie piszę się na to...
     — Tak też myślałem. Zupełnie różnisz się od swojej siostry. Gdyby nie ten charakterystyczny kolor oczu, w życiu nie powiedziałbym, że jesteście spokrewnione. No właśnie jak tam u Nowafii? Tak nagle zrezygnowała ze stanowiska i pochłonęła się w treningach. Nie rozumiem tego. Bez nich i tak miała duże predyspozycje na zostanie dobrą głową rodziny. No tak! — Olśniło go. — Ty przecież o tym nie wiesz. Nowafia jak na swój wiek, ma naprawdę duże pokłady energii, a przede wszystkim smykałkę do nauki nowych zaklęć. Obecne moje ciało nie jest w stanie znieść nadmiaru energii, ale gdybym miał rzeczywiście dwadzieścia pięć lat, to całkiem możliwe, że mierząc się z twoją siostrą, miałbym trochę problemów.
     Lejra kalkulowała w głowie możliwości bojowe Mazendera i zastanawiała się, jak bardzo mógłby być silny bez klątwy. Pomyślała, jak wielki potencjał posiadała Fia, a sama myśl o niej, sprawiała, że czuła ogromną pustkę w sercu.
     — Kurcze mam jedną osobę mniej! — Zmienił nagle temat.
     — Jaką osobę?
     — Jak to jaką?! Oczywiście do mojego apokaliptycznego składu! Nie zdążyłem jej przekonać do zombi i uczestniczenia w mojej kompani! — Załamał się.
     — Czemu mnie to nie dziwi. — Westchnęła.
     — Lepiej opowiadaj, co tam u niej!
     Zrozumiała, że w ten sposób chciał wyciągnąć jakiekolwiek informacje z niej. Mimo poznania jego zamiarów, postanowiła się przełamać.
     — Cóż... Sama chciałabym wiedzieć. Dawno nie dała mi żadnego znaku życia.
     — Naprawdę? To aż dziwne... A pan Sagon nie otrzymuje żadnych wieści? Nie jest ciekaw, jakie jego wnuczka robi postępy?
     — Interesuje się tym, ale ani razu nie podzielił się tym ze mną...
     — Nie sądzisz, że czasami twój dziadek nie jest z tobą szczery? — Spojrzał poważnym, ale zarazem zmartwionym wzrokiem. — Doskonale znam zasady funkcjonowania rodzin magów, ale mam czasami wrażenie, że twoja wraz z kilkoma innymi kieruje się zupełnie innym kodeksem. Niepokoi mnie to trochę.
     — ,,Są jeszcze inne takie rodziny?'' — pomyślała, po czym zabrała głos. — Uważa, że nie chce mnie wprowadzać od razu do wszystkich spraw. Na wszystko przyjdzie odpowiedni czas.
     — No to super, postanowione. — Dziewczyna spojrzała pytająco. — W najbliższym czasie przyjadę do ciebie i pomogę ci w relacjach z własnym dziadkiem. Nie musisz się martwić, jestem od tego ekspertem! Udało mi się zbliżyć do siebie już trzech znajomych! — Był z siebie dumny.
     Lejra pomyślała, że jej pierwszy sojusznik nie znał granic rozsądku. Szczerze wątpiła w powodzenie jego planu. Nie była w stanie wyobrazić sobie, aby dziadek traktował ją w inny sposób niż dotychczas.
     — Nie potrzebuję przy tym pomocy, poza tym nie przeszkadza mi to zbyt bardzo...
     — Nie ma o czym gadać! Teleportuję się do was i zrobię to, jak należy! — Jeszcze bardziej się nakręcił. — Muszę tylko wiedzieć, co pan Sagon lubi, aby was zbliżyć do siebie. Właśnie! Każdy wie, że ma bzika na punkcie szachów. Lubisz tę grę?
     Nastolatka odpowiedziała aprobująco, jednocześnie zaprzeczając chorobliwej obsesji na ich punkcie. Resztę wieczoru w głównej mierze przegadał Mazender, a młoda dziedziczka jedynie od czasu do czasu zabierała głos. Spotkanie na zewnątrz dobiegło końca, więc oboje wrócili do budynku.
     — Ach! — Energicznie zwrócił się ku niej. — Z tego wszystkiego zapomniałem zamienić słowa z przedstawicielką papugi! Wybacz, ale muszę ją poszukać. — Odszedł parę kroków, ale chwilę później się cofnął. — Powinnaś częściej przebywać poza własną posiadłością. Nie wiem, co dokładnie cię trapi, ale wydajesz się smutna, rozmawiając o własnym domu. Nie byłaś spięta, dopiero gdy prowadziłem z tobą luźną rozmowę. — Dostrzegł kątem oka poszukiwaną osobę. — Ooo tam jest! — Odwrócił się i zaczął biec w stronę kobiety.
     Lejra nie przejęła się jego uwagą. Uważała, że przesadza. Przedzierając się przez dużą ilość magów, którzy również wracali, w końcu dotarła na pierwsze piętro. Następnie otworzyła główne drzwi. Spojrzała na pomieszczenie służby, który w dalszym ciągu był zamknięty. Pomyślała, że w ogóle nie widziała ich na wystawnej kolacji. Nie zastanawiając się długo, weszła do własnego pokoju. Poszła zażyć kąpieli, położyła się na łóżku i bez problemu zasnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz