Szła wzdłuż korytarza, a po odnalezieniu drzwi z emblematem orła, weszła przez nie. W małym przedsionku dostrzegła, że pomieszczenie jej służby,
były lekko uchylone. Zdziwiła się, że zostawili otwarte drzwi, nie mniej jednak skierowała się do swojego pokoju. Zanim pociągnęła za
swoją klamkę, raz jeszcze spojrzała na siedzibę bliźniaków.
Doznała lekkiego szoku, gdy zza drzwi wyłoniła się sylwetka
figury szachowej. Zastanawiała się, dlaczego jeden z nich
przemienił się w nią poza domem. Zmieniła swoje plany i bez wahania, pociągnęła za klamkę od pokoju bliźniaków, aby ujrzeć go w całej okazałości. Gdy upewniła się, że
rzeczywiście stał tam pionek, pełno myśli zakrzątało jej
głowę. Nie była pewna, którego blondyna widziała, ale mimo
dręczących jej pytań, zachowywała się naturalnie, jakby figura
zrobiła na niej z początku dziwne wrażenie. Rozglądała się
dookoła i zatrzymała wzrok na komodzie. Leżał na niej naszyjnik z
emblematem, odpowiadającym figurze w pokoju. Usiadła na łóżku jednego z nich, czekając z
niecierpliwością na drugiego z mężczyzn. Wpatrywała się w
naścienny, elegancki zegarek i odliczała czas. Po pół godziny wrócił jeden z właścicieli pokoju. W drzwiach stał niezbyt
zdziwiony obecnością dziewczyny Azo. Nieszczerze uśmiechnął się
do niej.
— Co sprowadza cię do naszego lokum? Nie możesz wytrzymać
bez nas tak długo?
— Nie mam ochoty na twoje idiotyczne pytania. Byłam ciekawa, w jakim
stanie jesteście. Nie raczyliście asystować mi na spotkaniu. Sądząc po twojej minie, niepotrzebnie przyszłam.
— Och, więc martwiłaś się o nas? Jakie to słodkie. — Ewidentnie nabijał się z niej.
— Nic z tych rzeczy... — Westchnęła. — Dlaczego figura z
domu dziadka znajduje się u was w pokoju? Wcześniej nie widziałam,
abyście zabierali ją ze sobą.
Mężczyźnie zrzedła mina i jedynie syknął pod nosem tak, aby
dziewczyna tego nie usłyszała.
— Z
pytaniami to do mojego brata. Sam jestem zdziwiony i nie wiem, skąd
tu się wzięła — powiedział ze zdziwieniem. — Najwyraźniej Ezo
ma podobnego bzika na punkcie szachów co mistrz Sagon. Tyle lat
żyjemy razem, a wciąż czegoś nowego się o nim dowiaduje. — Pokiwał bezradnie głową.
— Jego fascynacja jest dość osobliwa... Nikt normalny nie nosiłby
tak dziwnego naszyjnika. — Zwróciła wzrok na komodę.
Azo
spojrzał w miejsce, gdzie był wspomniany przedmiot,
lekko się zaśmiał i przyznał rację.
— Czy to wszystko? Proszę wybaczyć tę śmiałość, ale chciałbym
trochę odpocząć.
Lejra jedynie kiwnęła potwierdzająco głową, wstała z łóżka i
skierowała się ku wyjściu. Mijając się z Azo, który szedł
w głąb pokoju, usłyszała szelest naszyjnika, dzięki czemu
potwierdziła swoje przypuszczenia. Triumfalnie weszła do swojego pokoju,
usiadła na posłaniu, zdjęła buty i nastawiła budzik
stojący na szafce obok na godzinę osiemnastą czterdzieści pięć.
Próbowała się zdrzemnąć, ale jej myśli na nowo skupiały się
wokół tematu szachów. Przekręcała się z jednego boku na drugi, w
końcu wstała i wyszła na balkon. Ogrzewając się w promieniach
słońca, zamknęła oczy. Mocą wyobraźni znajdowała się sama na
piaszczystej plaży. W tak ciepły dzień przyjemność sprawiało
jej chodzenie brzegiem morza. Szum dobiegający z nieco wzburzonych fal, dawał jej
ukojenie. Przeskakiwała w różne obrazy, które kojarzyła z relaksem, jednak stan ten został przerwany przez pukanie
do drzwi. Nieco zniechęcona podeszła do nich. Ku jej zdziwieniu
za drzwiami stała figura szachowa, którą niedawno widziała.
— Azo co to ma znaczyć? — powiedziała głośniej, aby mężczyzna
usłyszał w drugim pokoju.
— Jakiś problem moja droga? — usłyszała głos blondyna za sobą,
przez co automatycznie się odwróciła.
— W
jaki sposób znalazłeś się tak szybko w moim pokoju? Poza tym nie
przypominam sobie, abym dała ci zezwolenie, na przekroczenie jego
progu.
— O
czym ty mówisz Lejro? Ty niedawno weszłaś bez pozwolenia do
naszego, więc można uznać to za rewanż. — Jego twarz
wskazywała na pewność siebie. — Nie musisz udawać zagubionej,
nieświadomej niczego dziewczynki. Muszę przyznać, że dobrze się
kryłaś, ale powinnaś wiedzieć, że w rodzinnej posiadłości
ściany mają uszy. Twój towarzysz nie był zbyt ostrożny, podczas waszej rozmowy.
Po
tych słowach nastolatka nie miała dobrych przeczuć, od razu
domyśliła się, o kogo mu chodziło, ale nie wiedząc, jak bardzo
poinformowany był blondyn, zaczęła drążyć dalej temat.
— Zaintrygowałeś mnie tym, o co ci dokładniej chodzi?
— Nie udawaj, że nic nie wiesz. — Lejra odwróciła się w stronę
przemawiającego Ezo, który przemieniał się na jej oczach w
człowieka. — Zdajemy sobie sprawę z twojego śledztwa. Więc? Ilu z
nas rozgryzłaś?
— Cóż... Detektyw nigdy nie wyjawia wyników śledztwa osobom, będącym
obiektem dochodzenia — odpowiedziała ze spokojem, choć w głębi
siebie odczuwała niepokój.
Niby to od niechcenia kierowała się w stronę stolika, do którego
zasiadła. Jej prawdziwy powód leżał obok, gotowy do użycia przez
właścicielkę.
— Lejro, nie jestem prześladowcą, po prostu co nieco usłyszałem.
Kieruje mną jedynie czysta ciekawość. Skoro tak bardzo chcesz
dowiedzieć się naszej tożsamości, mogę ci to nieco ułatwić. Spójrz. — Azo wyciągnął zza koszuli wisiorek, na którym widniał
skoczek.
Dziewczyna spojrzała na niego i dość trudno było jej wyobrazić
kogoś innego w postaci tej figury szachowej poza Zanminem. Bliźniacy
uśmiechnęli się do niej i zaraz potem odczuła znane z
dzisiejszego poranka uczucie duszności. Spojrzała na zegarek,
wiszący na ścianie, który wskazywał godzinę dziewiętnastą
dwadzieścia i dotarło do niej, w jak złej sytuacji się znalazła.
— Dlaczego mi to w ogóle mówicie? — Z lekkim trudem
wstała i szła w stronę drzwi. — Jeśli macie jeszcze coś
do powiedzenia, zróbcie to teraz. Jeśli to już wszystko, chodźmy
na zewnątrz, chcę w końcu napełnić czymś swój żołądek.
Nie
usłyszała żadnych słów, co przyjęła za brak jakiejkolwiek
sprawy do niej. Zdziwiona i lekko zaniepokojona takim przebiegiem
spraw, chwyciła swoją broń i wyszła wraz z nimi z pokoju. Korytarz wyglądał
zupełnie inaczej, niż to miało miejsce przez cały ich pobyt. Zrozumiała, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
— Co tu się stało? Czyżby zrobili ekspresowy remont podczas naszego
pobytu w pokoju? Jak sądzisz Lejro? — Uśmiechnął się jeden z
nich, a dziewczyna przyspieszyła nieco kroku. — Może powinniśmy
kogoś zapytać? Ach... No tak... — Udał, że dostał olśnienia. —
Zapomniałem, że o tej porze nikogo nie ma w budynku oprócz nas. — Zdecydowanie mocno akcentował słowo nikogo. — Więc jak sądzisz?
Co mogło się stać?
Mimo wszystko dalej starała się zachować spokój, choć
serce biło jej jak szalone. Czuła się niekomfortowo, idąc korytarzem. Na wszystkich jego ścianach znajdowały się lustra, ustawione tak, aby młoda dziedziczka mogła bez przeszkód przejrzeć się każdym z nich. Największe emocje wzbudzało ogromne
lustro na samym końcu, które obejmowało całą ścianę.
— W
trójkę wiemy, do czego to wszystko zmierza, ale co ty na to, aby
nieco się zabawić?
Nastolatka została popchnięta do przodu. Usłyszała szczery i
zadowolony śmiech, za nią już
nikogo nie było. Postanowiła nie panikować, ale jej nogi
mimowolnie się trzęsły. Stawiając spokojnie krok za krokiem, zatrzymała się w chwili, gdy jej nogę przeszył ból. Spojrzała na
kończynę, z której leciał lekki strumień krwi.
— Powinnaś uważać, gdzie stąpasz Lejro. — Echo rozchodziło się z każdej strony.
Po tych słowach strach wziął górę, wypowiadała słowa zaklęcia ochronnego. Biegnąc, uderzyła z całej
siły bronią w podłogę, a niebieska powłoka zjawiła się wokół
niej. W żaden sposób nie zbliżała się do końca korytarza, rozważała, że zostało na nią rzucone zaklęcie iluzji. Niepokój wciąż narastał, gdy
bliźniacy niewyraźnie wypowiadali jej imię. Rozglądała się na
obie strony, szukając winowajców. Po chwili ponownie skupiła się
na głównym lustrze, w którym ujrzała odbicie skoczka za sobą. Odwróciła
głowę, ale nikogo za nią nie było. Mimo to w frontalnym lustrze
nadal znajdowała się figura szachowa, która za nią podąża. W lustrach po prawej stronie ściany mignęła jej sylwetka Ezo, a jego twarz szydziła z niej. Nieco poddenerwowana odmawiała kolejne zaklęcie. Wykonała odpowiednie gesty i
małe kulki skondensowanej energii opuściły jej strefę
bezpieczeństwa, niszcząc doszczętnie lustro naprzeciwko oraz
te po prawej stronie. Nie spodziewała się, że odłamki
szkła, zamiast upaść na ziemię, uniosą się w powietrzu. Ustawione ostrymi krawędziami do niej, dryfowały wokół bariery. Dodatkowo w jej uszach
rozbrzmiewał niezbyt przyjemny odgłos, który z sekundy na sekundę
się pogarszał. Z luster po obu stronach wyłonili się bliźniacy,
którzy ustali naprzeciwko niej. Dziewczyna zatrzymała się i
zatkała uszy, aby choć odrobinę ukoić zszargany słuch.
— To już koniec Lejro. — Mimo ogromnego hałasu, te słowa z
łatwością zostały odebrane przez nią.
Spojrzała na odłamki, które niezłomnie zbliżały się do niej,
przedzierając się przez delikatną, niebieską otoczkę. Zamknęła
oczy i jedynie czekała na niechybną śmierć. Nieprzyjemny odgłos zanikał, a noga przestała boleć. Zdziwiona uniosła
powieki do góry, a oczom ukazał się pokój gościnny,
w którym zamieszkiwała na czas zjazdu magów. W pierwszym odruchu
spojrzała na dzwoniący budzik na szafce, którego wskazówki
pokazywały osiemnastą czterdzieści pięć. Odetchnęła z ulgą,
że był to jedynie sen. Chodziła rozbita po pokoju, a gdy żołądek
dał o sobie znać, skupiła się na jedzeniu. Skierowała się w stronę lustra w łazience. Oglądała samą
siebie i sprawdzała, czy aby na pewno nie miała żadnego
zagniecenie na ciuchach. Po dokonaniu inspekcji schludności, chwyciła za szczotkę do włosów i przeczesywała swoją
krótką czuprynę. W pokoju włożyła buty, spojrzała na zegarek,
który wskazywał godzinę osiemnastą pięćdziesiąt trzy. Wyszła
do małego korytarzyka i zarzuciła wzrokiem na drzwi służby, które
były zamknięte.
Zeszła na parter i wyszła z budynku. Nie była już pod wpływem
grawitacji, dlatego dryfowała w stronę, z której
dobiegały głosy pozostałych. Obleciała połowę posiadłości, aż w końcu znalazła miejsce spotkania. Różniło się ono zdecydowanie od wszechobecnego pustkowia, tętnił życiem. Na całej szerokości ciągnął się zadbany trawnik, a wraz z nim także drzewa i kwiaty. Gdzieniegdzie rozstawione były ławki, a śpiew ptaków potęgowało uczucie błogości. Wkraczając na trawę, dziewczyna delikatnie opadła na ziemię, dzięki czemu była w
stanie po niej chodzić. Na samym środku tej oazy znajdowało się dziesięć
dużych altan, których przeznaczeniem było gościć przedstawicieli
konkretnych rodzin. Wokół nich rozmieszczone jeszcze
kilkanaście mniejszych dla służby. Mimo ogromnej powierzchni, który zajmował cały kompleks, większość obszaru była wciąż
do zagospodarowania. Zbliżając się do centrum, do nosa dziewczyny dolatywało coraz więcej zapachów. Po jej lewej stronie znajdowały się
stanowiska z kucharzami, którzy przyrządzali różnego rodzaju
potrawy. Mieli szerokie spektrum sprzętu od piekarników, zasilanych magią po zwykły grill. Nie tracąc czasu, podeszła do altan, aby znaleźć dla
siebie wolne miejsce.
— W
końcu cie znalazłem! — krzyknął Mazender za nią.
— Nie powinieneś siedzieć już przy stole? — Z niechęcią się odwróciła.
— Nudziło mi się z tymi sztywniakami, więc poszukałem cię. Rzuciłem zaklęcie i tak o to tu jestem — odpowiedział
zadowolony.
— Jakie zaklęcie?
— Normalne. Przewidziałem taką sytuację. Jak spałaś wczoraj
przed powrotem do posiadłości, wyrwałem ci parę włosów, które
posłużyły mi do zaklęcia zaginionej osoby. — Szeroko się
uśmiechnął.
— Że co niby zrobiłeś?! Kto ci pozwolił rozporządzać moją
własnością?! — Westchnęła i ochłonęła. — Jesteś magiem, więc
równie dobrze możesz bezproblemowo mnie wyczuć.
— Nie piekl się tak już. Nie potrafię wśród tak wielkiej liczby, znaleźć jednej konkretnej. Ich energia jest przytłaczająca w takich sytuacjach. Zresztą włos w tę czy w drugą
stronę... I tak ci odrosną, więc nie wiem, o co ta afera. — Machnął ręką. — Skoro ci tak bardzo zależy
na aprobacie... Czy mogę zerwać kilka zapasowych włosów z twojej
głowy?
— Nie w tym życiu. — Ruszyła dalej, szukać wolnego miejsca.
— A
ty gdzie? Zaczekaj! Przecież zająłem już tobie miejsce.
— Odpuszczę sobie tym razem.
— No to idę szukać nowego obok ciebie.
Nastolatka rozejrzała się dookoła i na jej nieszczęście w każdej altanie było wolnych po trzy, cztery
miejsca. Załamana westchnęła i kazała zaprowadzić siebie
do zajętego dla niej siedzenia. Zachodząc na miejsce, grzecznie
przywitała się z osobami, z którymi dzieliła stół, choć nikogo nie
kojarzyła z zebrania. Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, służba dyżurująca tego wieczoru, zajechała z bufetem. Pytali każdego po kolei o ich preferencje smakowe. Dziewczyna nie mogła
nacieszyć oczu, widząc tyle pyszności, zwłaszcza że od rana nic
nie jadła. Tego wieczoru postawiła na kuchnię włoską. Biorąc
pierwszy kęs upragnionego jedzenia, nie spodziewała się, że
makaron wraz z dodatkami mógł tak dobrze smakować. Dostrzegła
różnicę pomiędzy wykwalifikowaniem osób gotujących w jej
rezydencji oraz tych, którzy służyli w rodzinie żurawia. Na czas
posiłku nastała cisza i dopiero gdy ostatnia osoba skończyła
jeść, na nowo zaczęto rozmowy. Lejra siedziała cicho i
jedynie przysłuchiwała się temu, o czym rozmawiali dorośli przy
jej stole. Widziała, jak Mazender szykował się do pytania, ale
nie chcąc odpowiadać, sama zaczęła konwersacje.
— Jakby nie patrzeć jesteśmy w podobnym wieku. Jak radzisz sobie z
pełnieniem stanowiska, będąc tak młodym?
— Chcesz parę porad ode mnie? — Czuł się dumnie, że to właśnie jego zapytała. — Nie martw się, wszystko robisz należycie.
Doskonale radzisz sobie na tym stanowisku. — Widząc pytający wzrok, chłopak spoważniał. — Skąd wiem? To widać
po twojej profesjonalnej postawie na tym spotkaniu. Myślę, że
każdy powinien prowadzić swoją rodzinę według własnego uznania.
Grunt to liczyć się z członkami rodziny i starać się, aby nie
powstały wewnętrzne spory, które są często przyczyną rozłamu
rodziny. Zresztą co ja mówię... — Nieco posmutniał. — Nie
powinnaś pytać mnie o takie rzeczy. Mimo moralizowania, sam
popełniłem nieraz te błędy... Wiesz co? — Nagle wrócił mu dobry
humor i zmienił temat. — Myślę, że to dorośli czasami powinni
uczyć się czegoś od młodszych. Po wczorajszej rozmowie z tobą
coś do mnie dotarło i jestem ci za to wdzięczny. Dziękuję. — Uśmiechnął się.
— Czyli jest jednak coś na rzeczy. — Niekoniecznie była
zainteresowana, co dokładniej dzięki niej zrozumiał. — Znów dałeś
mi do zrozumienia, że jesteś starszy. Ile ty właściwie masz lat?
Dasz mi w końcu jednoznaczną odpowiedź?
— Hahaha! — roześmiał się szczerze. — Gdybyś
widziała, jak wyglądała twoja mina, gdy zadałaś mi pytanie.
Hahaha!
Lejra pomyślała, że Mazender potrafił czasami być poważny,
jednak przez większość czasu zachowywał się po prostu
dziecinnie. Jego niespodziewana reakcja tym bardziej wzbudziła jej
zainteresowanie. Nastała pewnego rodzaju niezręczna cisza. Tego
wieczoru rozmowy i śmiech towarzyszyły wszystkim, ale między tą
dwójką była pusta przestrzeń, niezapełniona przez żaden dźwięk.
— Nie lubię rozmawiać na ten temat przy większej liczbie osób.
Przejdziesz się ze mną po okolicy? — Spojrzał pytająco, a
dziewczyna jedynie kiwnęła aprobująco.
Wstali od stołu, Lejra chciała grzecznie przeprosić za
tymczasową nieobecność, ale każdy był zajęty towarzystwem, więc
zrezygnowała. Wodziła wzrokiem za chłopakiem, który szedł z
przodu. Pod koniec trawnika blondyn się zatrzymał, zdjął swój
lekki płaszcz i ułożył go tak, aby oboje mogli się na nim
zmieścić.
— Z
góry uprzedzam, że nie chcę słyszeć żadnych pytań na ten
temat. Jak wspomniałem, nie lubię o tym rozmawiać, więc będę
się streszczał... — Posmutniał. — Zanim cokolwiek
opowiem... Jak sądzisz ile mam lat?
— Nie rozumiem cię. Dlaczego chcesz mi o tym powiedzieć, skoro unikasz na co dzień tematu? — Głowa rodziny sowy ewidentnie czekał na odpowiedź na postawione jej pytanie. — Mówisz czasami coś błyskotliwego, ale twój
całokształt... Nie sądzę, aby istniała minusowa skala życia.
— Potrafisz być szczera do bólu. — Gdy uspokoił śmiech,
kontynuował. — Dlaczego? Jesteś moją sojuszniczką. — To było
jedyne jego wytłumaczenie. — Jestem od ciebie starszy o dziesięć
lat. Nie starzeje się od piętnastego roku życia.
Pewnie zastanawiasz się, jak do tego doszło... Byłem na trzeciej
już z kolei misji i pech chciał, że natknąłem się na osobę,
która potrafiła rzucać klątwy. Gdy teraz tak o tym pomyśle ... — Zamilkł, a przed jego oczami zaczęły pojawiać się przeróżne
obrazy. — Jakby nie patrzeć, należało mi się. Wiesz czemu? Kiedyś
byłem pewnym siebie, rozwydrzonym dzieciakiem.
— ,,To teraz niby jesteś inny?'' — Pomyślała.
— Każdego poranka chciałbym o tym zapomnieć, ale lustro nie
kłamie... Nie tylko ono nie pozwala mi na to. Moja rana na twarzy
codziennie pulsuje, sprawiając mi sporo bólu. To ta w skrócie. — Uśmiechnął się.
— Co? Naprawdę? Ciągnąłeś mnie taki kawał, żeby powiedzieć mi
raptem parę zdań?
— Widzę, że udało mi się w końcu czymś cię zainteresować.
Może kiedy indziej opowiem ci szczegółowo, na razie nie mam na to
najmniejszej ochoty. — Nastała chwila ciszy. — To nie fair! Ty już
wiesz o mnie trochę! Czas, żebyś ty się podzieliła czymś ze mną!
Najlepiej jakąś najskrytszą tajemnicą! — Zaczął narzekać.
— Więc zamierzasz prowadzić handel informacjami? — mówiąc to, przez
chwilę poczuła się jak Zanmin i przeszły ją dreszcze. — Nie
piszę się na to...
— Tak też myślałem. Zupełnie różnisz się od swojej siostry.
Gdyby nie ten charakterystyczny kolor oczu, w życiu nie
powiedziałbym, że jesteście spokrewnione. No właśnie jak tam u
Nowafii? Tak nagle zrezygnowała ze stanowiska i pochłonęła się w
treningach. Nie rozumiem tego. Bez nich i tak miała duże
predyspozycje na zostanie dobrą głową rodziny. No tak! — Olśniło go. — Ty
przecież o tym nie wiesz. Nowafia jak na swój wiek, ma naprawdę
duże pokłady energii, a przede wszystkim smykałkę do nauki nowych
zaklęć. Obecne moje ciało nie jest w stanie znieść nadmiaru
energii, ale gdybym miał rzeczywiście dwadzieścia pięć lat, to
całkiem możliwe, że mierząc się z twoją siostrą, miałbym
trochę problemów.
Lejra kalkulowała w głowie możliwości bojowe Mazendera i
zastanawiała się, jak bardzo mógłby być silny bez klątwy.
Pomyślała, jak wielki potencjał posiadała Fia, a sama myśl o
niej, sprawiała, że czuła ogromną pustkę w sercu.
— Kurcze mam jedną osobę mniej! — Zmienił nagle temat.
— Jaką osobę?
— Jak to jaką?! Oczywiście do mojego apokaliptycznego składu! Nie
zdążyłem jej przekonać do zombi i uczestniczenia w mojej kompani! — Załamał się.
— Czemu mnie to nie dziwi. — Westchnęła.
— Lepiej opowiadaj, co tam u niej!
Zrozumiała, że w ten sposób chciał wyciągnąć jakiekolwiek
informacje z niej. Mimo poznania jego zamiarów, postanowiła się
przełamać.
— Cóż... Sama chciałabym wiedzieć. Dawno nie dała mi żadnego
znaku życia.
— Naprawdę? To aż dziwne... A pan Sagon nie otrzymuje żadnych
wieści? Nie jest ciekaw, jakie jego wnuczka robi postępy?
— Interesuje się tym, ale ani razu nie podzielił się tym ze
mną...
— Nie sądzisz, że czasami twój dziadek nie jest z tobą szczery? — Spojrzał poważnym, ale zarazem zmartwionym wzrokiem. — Doskonale
znam zasady funkcjonowania rodzin magów, ale mam czasami wrażenie,
że twoja wraz z kilkoma innymi kieruje się zupełnie innym kodeksem.
Niepokoi mnie to trochę.
— ,,Są jeszcze inne takie rodziny?'' — pomyślała, po czym zabrała
głos. — Uważa, że nie chce mnie wprowadzać od razu do wszystkich
spraw. Na wszystko przyjdzie odpowiedni czas.
— No to super, postanowione. — Dziewczyna
spojrzała pytająco. — W najbliższym czasie przyjadę do ciebie i
pomogę ci w relacjach z własnym dziadkiem. Nie musisz się martwić,
jestem od tego ekspertem! Udało mi się zbliżyć do siebie już
trzech znajomych! — Był z siebie dumny.
Lejra pomyślała, że jej pierwszy sojusznik nie znał granic
rozsądku. Szczerze wątpiła w powodzenie jego planu. Nie była w stanie wyobrazić sobie, aby dziadek traktował ją w inny sposób niż dotychczas.
— Nie potrzebuję przy tym pomocy, poza tym nie przeszkadza mi to zbyt
bardzo...
— Nie ma o czym gadać! Teleportuję się do was i zrobię to, jak
należy! — Jeszcze bardziej się nakręcił. — Muszę tylko wiedzieć,
co pan Sagon lubi, aby was zbliżyć do siebie. Właśnie! Każdy
wie, że ma bzika na punkcie szachów. Lubisz tę grę?
Nastolatka odpowiedziała aprobująco,
jednocześnie zaprzeczając chorobliwej obsesji na ich punkcie.
Resztę wieczoru w głównej mierze przegadał Mazender, a młoda
dziedziczka jedynie od czasu do czasu zabierała głos. Spotkanie na
zewnątrz dobiegło końca, więc oboje wrócili do budynku.
— Ach! — Energicznie zwrócił się ku niej. — Z tego wszystkiego zapomniałem
zamienić słowa z przedstawicielką papugi! Wybacz, ale muszę ją
poszukać. — Odszedł parę kroków, ale chwilę później się cofnął. — Powinnaś częściej przebywać poza własną
posiadłością. Nie wiem, co dokładnie cię trapi, ale wydajesz się smutna, rozmawiając o własnym domu. Nie byłaś spięta, dopiero gdy prowadziłem z tobą luźną rozmowę. — Dostrzegł kątem oka poszukiwaną osobę. — Ooo tam jest! — Odwrócił
się i zaczął biec w stronę kobiety.
Lejra nie przejęła się jego uwagą. Uważała, że
przesadza. Przedzierając się przez dużą ilość magów, którzy
również wracali, w końcu dotarła na pierwsze piętro. Następnie
otworzyła główne drzwi. Spojrzała na pomieszczenie służby, który w
dalszym ciągu był zamknięty. Pomyślała, że w ogóle nie
widziała ich na wystawnej kolacji. Nie zastanawiając się długo,
weszła do własnego pokoju. Poszła zażyć kąpieli, położyła się
na łóżku i bez problemu zasnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz