Lejra oraz
przedstawiciel rodziny sowy zostali wysłani przez teleport na
terytorium wroga, aby wypełnić powierzoną im misję. Na miejscu
zastali ciemność. Jedynie niewielka ilość światła niecałe
pięćset metrów dalej oświetlało okolicę. Panującą ciszę
dookoła, przerwał silny podmuch wiatru, wprawiający liście w
ruch. Dziewczyna zrobiła jeden mały krok do przodu i usłyszała
odgłos łamiącej się gałązki. Całkowicie utwierdziło ją to w
przekonaniu, że znajdowali się w lesie.
—
Dlaczego musieli w
to wszystko również mnie wplątać? Masakra... — blondyn zaczął
narzekać. — Miejmy już to z głowy i chodźmy w stronę światła.
Może znajdziemy tam tego ogra.
—
Czy zgłupiałeś
do reszty? To terytorium wroga! Nie wiadomo, ilu może ich tam być,
a my mamy zaczaić się tylko na jedną, dziwną kreaturę.
—
Eh... —
Westchnął. — Przestań się tak zamartwiać. Jak pójdziemy dać
im omłot, to z pewnością któryś z nich pęknie i powie, gdzie
nasz cel się znajduje. Nie mamy czasu na zastanawianie się. —
Ruszył po omacku przed siebie.
—
Czy ty na pewno
jesteś głową rodziny? Kto normalny rusza bez żadnego planu? —
Załamała się postawą tymczasowego towarzysza.
Próbowała go
jeszcze przekonać, jednak nie reagował na jej argumenty. Nie mając
drogi odwrotu, poszła za nim. Skradali się, sukcesywnie zbliżając
się do źródła światła. Blondyn gwałtownie się zatrzymał i
pociągnął dziewczynę na dół. Gdy tylko chciała zapytać o
powód, zatkał jej buzie i zaczął mówić szeptem:
—
Spójrz przed
siebie. Mamy szczęście, że natrafiliśmy akurat na dwa cyklopy.
Nie potrafią wyczuć żadnych aur, nie są zbyt inteligentne, choć
niesamowicie silni — mówił z przejęciem.
—
Patrząc na ich
muskulaturę, sama potrafię to ostatnie wywnioskować —
powiedziała z ironią. — Poza tym może nie jestem magiem, ale
czytam wiele książek, więc nie musisz mi o tym mówić.
—
Powinnaś być mi
wdzięczna za informacje! — Obraził się niczym małe dziecko. —
Zresztą to nie jest najważniejsze. Ostatnio zauważyłem, że mają
niesamowicie dobry słuch.
—
Słuch? Pleciesz
bzdury, już by nas usłyszeli. Skup się na planie. Raczej nie
wyglądasz mi na kogoś z podzielną uwagą, więc postaraj się na
chwilę skoncentrować. Najpierw...
—
Ktoś tu chyba mnie
nie słucha. — Westchnął. — Przecież mówiłem, że są też
tępi! Są zajęci wspólną rozmową, żeby cokolwiek usłyszeć!
Chłopak zmienił
pozę, ponieważ nogi zaczęły mu drętwieć. Jego nieśmiertelniki
na szyi obijały się o siebie, dając nieco większy hałas. Oba
cyklopy przerwały rozmowę i spojrzały w stronę dochodzącego
dźwięku. Jeden z nich chwycił gałąź i rzucił w stronę
krzaków. Na szczęście nie trafił w miejsce, gdzie dwójka
intruzów się znajdowała. Widząc, że nikt stamtąd nie wyskoczył,
zaczęli dalej rozmawiać.
—
A nie mówiłem, że
mają dobry słuch?! — Był dumny ze swojego spostrzeżenia.
—
To wszystko przez
te twoje nieśmiertelniki. Weź je gdzieś wyrzuć i ustalmy plan
działania, zanim będzie za późno.
—
Mam jej wyrzucić?!
— Wkurzył się. — Jak tak możesz mówić?! A co jeśli nastąpi
apokalipsa zombi?! Jeśli mnie dopadną, to niech ludzie wiedzą,
kogo później będą grzebać! Nie chcę być anonimowy! — Z
każdym słowem podnosił bardziej głos.
Cyklopy tym razem
nie zamierzały stać bezczynnie. Chwyciły maczugi, leżące obok i
zaczęły przeszukiwać pobliskie krzaki.
—
Apokalipsa zombi?
Czy ty siebie słyszysz?! To jest niemożliwe, za dużo filmów się
naoglądałeś!
—
Tą gadkami
przypominasz mi Gidola, ale nudziara z ciebie. — Przewrócił
oczami. — Zaraz ci pokażę, co oznacza bycie wyluzowanym.
Przedstawiciel
rodziny sowy wyszedł z ukrycia, wyjął miecz i zaczął biec na
przeciwników. Pech chciał, że potknął się o wystający korzeń,
tym samym wytracając mu z rąk miecz, który poleciał niedaleko
niego. Na jego twarzy pojawił się strach przed zbliżającymi się
cyklopami. Wodził wzrokiem na prawo i lewo, aby znaleźć coś, czym
mógłby się obronić. Ku jego zdziwieniu obaj upadli na ziemie w
krótkim odstępie czasowym. Nie był do końca przekonany, czy aby
na pewno nie powstaną, ale mimo to nieśmiało do nich podszedł.
Szukał przyczyny zaistniałej sytuacji, którą znalazł dość
wysoko na ich ciele. Obaj w obrębie szyi mieli wbite strzały.
Chłopak przyłożył do nich rękę i nie wyczuł pulsu. Następnie
przyjrzał się strzałom. Nie wiedział, czy bardziej powinien go
dziwić fakt, że nie zauważył, kiedy zostały wystrzelone czy
sposób, w jaki przebiły się przez ich grubą skórę. Dotknął
jednego z narzędzi zbrodni i doszło do niego, co się wydarzyło.
Odwrócił się do swojej towarzyszki, gdy ta zaczęła do niego
mówić.
—
Nie mam pojęcia,
co ty odstawiasz. Nie wierzę w to, że cię sparaliżowało, gdy
tylko straciłeś miecz. Dysponujesz magią, więc broń nie jest
twoją główną siłą — Załamała się.
—
To było niezłe!
Naładowałaś te strzały elektrycznością i poraziłaś ich układ
nerwowy! — powiedział z podekscytowaniem, ale momentalnie
przeszedł do bycia marudą. — Ale co my teraz zrobimy? Jak dowiemy
się, gdzie jest ten głupi ogr? Musiałaś ich zabijać?
—
Nie pogrywaj ze
mną, uratowałam ci tyłek.
Chłopak zamknął
oczy i głęboko westchnął. Jego wzrok tym razem był bardziej
poważny, ale przyjemny. Szczery uśmiech nie zniknął z jego
twarzy.
—
Jednak nie jesteś
szarą myszką, która boi się wszystkiego. Masz niezły refleks,
cel i przede wszystkim spryt. Pomyliłem się co do ciebie, wybacz. —
Ruszył w stronę swojego miecza. — Oczywiście, że dałbym im
radę, ale chciałem zobaczyć, czy potrafisz sama z siebie coś
wykrzesać. Nienawidzę tchórzy, ale ty dowiodłaś, że jesteś
godna mojej pomocy. — Chwycił miecz, schował go i szedł w stronę
dziewczyny. — Skoro wszystko już wyjaśnione, pozwól, że
należycie przedstawię się tobie. Nazywam się Mazender Peneza. —
Wyciągnął rękę, ale nastolatka nie zareagowała. — No nie bądź
taka Lejro. Wypadałoby podać rękę, gdy pierwszy wyciąga ją
starszy. — Nie uzyskał oczekiwanej reakcji.
—
,,Starszy?'' —
pomyślała.
Lejra czuła się
nieco słabo. Oparła broń o samą siebie i założyła rękawiczkę.
—
Nie zamierzam znowu
wpaść w kłopoty z powodu twoich nieśmiertelników. Apokalipsa nie
wyskoczy ci znienacka, więc zrób coś z nimi.
—
Ale przecież... —
Chłopak zaczął znów się awanturować.
—
Dorośnij.
—
I tak już za
późno.
—
Co masz na myśli?
Blondyn nie
odpowiedział swojej towarzyszce, jedynie zaczął wypowiadać
następujące słowa:
,,Jam jest panem dnia i
nocy,
Posiadam dwa drogowskazy.
Za dnia słońce, w nocy zaś
księżyc,
Nic się przede mną nie
ukryje,
Moje światło dosięgnie
wszystkich.''
Wysunął rękę do
przodu i cztery razy zmieniał jej położenie od prawej do lewej,
jednocześnie pstrykał palcami. Za każdym razem pojawiało się
coraz więcej światła, oświetlając tym samym ich drogę. Za
czwartym pstryknięciem, oboje widzieli obszar w odległości dwóch
metrów.
—
Gratuluję braku
mózgu. Zdajesz sobie sprawę, że teraz jesteśmy widoczni dla
wszystkich?
—
Zostaliśmy
wykryci. Wyczuwam trzy aury w znacznej odległości od nas. Są dość
silne, więc nie ma mowy, żeby nas nie wyczuli. Lepiej otwarcie do
nich pójść. Co, jeśli powiadomią innych i ich liczba zwiększy
się nawet pięciokrotnie? — Ruszył przed siebie.
—
Znowu zamierzasz
szarżować bez planu? — Lejra podążała za Mazenderem.
—
Wymyśl coś.
—
Czemu ja mam coś
wymyślić? Sam też spróbuj! — Widziała, jak w międzyczasie
chłopak wyciągnął miecz. — Czemu właściwie nosisz go przy
sobie? Masz za delikatną posturę do takiej broni.
—
Wszyscy mi to
mówią, jakie to denerwujące! — Na jego twarzy pojawił się
grymas. — Miecze są lepszą bronią podczas apokalipsy zombi,
dlatego muszę się przyzwyczaić do jego ciężaru!
Dziewczyna nie
wiedziała, co o tym sądzić. Była załamana jego podejściem do
życia. Z drugiej strony od początku ich podróży, widziała przez
chwilę także jego poważniejszą stronę. Zastanawiała się, która
z tych dwóch twarzy jest prawdziwa. Oboje zatrzymali się, gdy ich
oczom ukazało się trzech napastników. Oni również dysponowali
własnym źródłem światła podobnym do tego, które wytworzył
blondyn. Dzięki dobremu naświetleniu widać było doskonale, kto
stał naprzeciwko nich. Po zewnętrznych stronach stały dwa
kościotrupy, natomiast na środki stosunkowo duży gnom z twarzą
kreta. Nie był ubrany zbyt schludnie, a w ręku trzymał zwiniętą
kartkę. Oba szkielety zwróciły czaszki w stronę towarzysza i
czekały najprawdopodobniej na jego decyzję.
—
Nieznośne istoty
ludzkie! Jakim prawem macie czelność stawiać nogę na naszym
terytorium?! Z jakiego rozkazu działacie?!
Dziewczyna chciała
już coś powiedzieć, ale Mazender ją uprzedził.
—
Od kiedy to
zwierzęta mówią ludzkim głosem? Dziwne z ciebie stworzenie. —
Lejra spojrzała na niego gniewnym wzrokiem i wiedziała, że jej
plan się nie uda.
—
Nie mam zamiaru
brudzić sobie rąk takimi miernotami, załatwcie ich! — zezłościł
się i popchnął do przodu oba szkielety.
Jeden z nich zaczął
się rozpadać i składać ponownie tym razem tworząc broń.
Mazender widząc, na co się zanosiło, przyjął pozycję do walki.
Dźwięk ścierającej broni rozległ się po najbliższej okolicy.
Zaczęli wymieniać jeden cios za drugim.
—
,,Jest taki wątły.
Skąd ta wielka siła w rękach?'' — pomyślała Lejra.
Dziewczyna, widząc
obojętność trzeciego napastnika, który zaczytywał się w kartce
papieru, wymierzyła strzałą w odpowiednie miejsce. Gdy tylko ją
wypuściła, zaczęła biec w jego stronę. Część wytworzonego
światła przez Mazendera podążyła za nią. Położyła rękę bez
rękawiczki na broni i po cichu wypowiadała słowa zaklęcia.
Zgodnie z jej oczekiwaniami gnom odchylił głowę do tyłu, sądząc,
że to on był jej celem. Strzała wbiła się w papier i całość
wylądowało w pniu drzewa. Koło nastolatki pojawiły się małe
kule skondensowanej energii, które następnie wypuściła w stronę
magicznej istoty. Gnom stał w miejscu, nie przejmując się za
bardzo kulami. Wystawił rękę i pochłonął je. W tym czasie
nastolatka dobiegła do drzewa, z trudem wyjęła strzałę i
ścisnęła w dłoni kawałek papieru. Przeczytała fragment tekstu
zawartego na jej zdobyczy. Po upewnieniu się, że jej podejrzenia
były słuszne, schowała ją do kieszeni i przerzuciła wzrok na
gnoma. Lekko zdziwiona widokiem własnych kul, które obróciły się
przeciwko niej, uniknęła z trudem pierwszą z nich. Na jej ramieniu
zostało dość głębokie oparzenie, przez co lekko syknęła z
bólu. Starała się nie tracić koncentracji i dalej unikała kul.
Gnom o twarzy kreta ewidentnie miał ubaw i co chwila przyspieszał
tempo wypuszczania wytworów Lejry. Zastanawiała się, czemu tak
długo zajmowało jej kompanowi, rozprawienie się z kościotrupami.
Przerzuciła na chwilę wzrok w stronę chłopaka, który był w
znacznej odległości od niej ze swoim przeciwnikiem. Wyglądał na
lekko zmachanego. Szkielet mimo oddziaływania na niego jednego z
mocniejszych zaklęć zniszczenia, rozpadał się, a w miejscu
ubytków pojawiały się nowe kości.
Chwilę nieuwagi
wykorzystał karzeł. W jednej chwili pojawia się przed Lejrą i
zaczął ją dusić. Ofiara mimowolnie upuściła broń i zaczęła
się szamotać, aby zaczerpnąć choć odrobinę powietrza. Ta chwila
wydawała się dla niej wiecznością, choć w rzeczywistości po
chwili poczuła mniejszy nacisk na jej krtań, czemu towarzyszyło
bolesny krzyk magicznego stworzenia. Ostatecznie odsunęło się od
niej, a dziedziczka zaczęła kaszleć i w pośpiechu nabierać
powietrza w płuca. Nie tracąc ani chwili, chwyciła swoją broń.
Spojrzała na gnoma, który powoli się rozpadał na małe
kawałeczki. Ulżyło jej, że Mazender zdążył i spojrzała w jego
kierunku. Ku jej zdziwieniu wciąż walczył ze szkieletem.
Rozejrzała się na obie strony, ale nikogo nie zastała. Po chwili
zjawił się obok niej człowiek. Zrozumiała, że rada od początku
nie wierzyła w ich sukces i wysłała kogoś za nimi. Starszy
mężczyzna wyciągnął rękę do dziewczyny, aby się przywitać.
—
Nie waż się jej
tknąć swoimi brudnymi łapskami!!! — wykrzyknął Mazender.
Lejra spojrzała w
stronę blondyna. Ociekał wręcz złością i zaczął w pośpiechu
rysować coś na ziemi. Dziewczyna przerzuciła wzrok na kościotrupa,
który był skrępowany znanym jej zaklęciem. Małe szpilki
powbijane we wszystkie kości, przytwierdziły go tym samym do ziemi.
Oceniając zaawansowanie zaklęcia, zdziwiło ją, że chłopak
posiadał w tak młodym wieku duże pokłady energii.
Ufając bardziej
jemu niż nowo przybyłej osobie, powoli stawiała kroki w przeciwnym
kierunku. Po chwili poczuła ogromne ciepło, które ogrzewało jej
stopy. Spojrzała w dół, a jej oczom ukazał się okrąg,
obejmujący swoją wielkością pół metra. Nie miała czasu, aby
przyjrzeć mu się dokładniej i ocenić czemu służył. W jednej
chwili znalazła się koło młodego Penazy, który stał przed nią
w pozycji gotowej do walki. Widząc jedynie jego plecy, zauważyła,
że mimowolnie cały drżał.
—
Znasz się na
tworzeniu portali? Musimy teraz jeden stworzyć, z nim nie mamy
najmniejszych szans — szeptał do młodej dziedziczki.
—
Czytałam o nich w
książkach, narysowanie prowizorycznego na ziemi, nie powinno
stanowić dla mnie problemu... Mazenderze, kim on w ogóle jest?
—
Co tam szepczecie
do siebie dzieci? — przybyły mężczyzna się uśmiechnął. —
Co jest Maz? Zabrakło ci języka w buzi? Nie przywitasz się z
przyjacielem rodziny?
—
Zamknij się!
Zdrajcy nie mają prawa głosu! Lejro, pytałaś kto to taki?
Odpowiedź jest prosta. To jedna z osób, przez którą nasza rodzina
jest uznawana za zdrajców, a zarazem winowajca mojej asysty w misji!
— Emocje nadal nim władały.
—
Minął rok, a ty
nadal nic się nie zmieniłeś. Nie uważasz, że powinieneś być
bardziej powściągliwy na swoim obecnym stanowisku? Może powinienem
cię od nowa nauczyć dobrych manier? — Zaczął wypowiadać słowa
zaklęcia.
—
No to już po nas.
Doskonale wie, jakie zaklęcia potrafię zrobić, a których nie
znam. Jak długie to zaklęcie będzie? Jaki typ? — Jego złość
przerodziła się w strach.
Przed oczami
Mazendera pojawiały się urywki wspomnień, związanych bezpośrednio
ze znaczącym dniem w jego rodzinie. Miał wrażenie, jakby
przyglądał się samemu sobie sprzed roku, a dokładniej jego
bezsilności. Gdy usłyszał szept towarzyszki, odzyskał świadomość.
—
Potrafisz zrobić
potężne zaklęcie ognia? — zapytała tak, aby mężczyzna ich nie
słyszał.
—
Znam dwa, może
trzy. Czemu pytasz? To nie czas na wygłupy.
—
Stwórz potężne
zaklęcie ochronne z ognia. Pospiesz się z wypowiadaniem zaklęcia,
bo mamy mało czasu. Poczekaj na mój znak, aby całkowicie je
stworzyć.
—
Ale...
—
Choć raz posłuchaj
mojego planu!
Chłopak spojrzał
głęboko w oczy Lejry, które wyrażały dobre intencje. Uśmiechnął
się do niej i postanowił jej zaufać. Wypowiadał dość cicho
formułkę. Pomysłodawczyni zaczęła rysować na ziemi
prowizoryczny teleport. W międzyczasie słyszała ciche szeptanie
inkantacji i po raz kolejny otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
Ogromne pokłady magii, dały jej do zrozumienia, dlaczego Mazender
został wybrany na głowę rodziny w tak młodym wieku. Mężczyzna,
który przygotowywał się do ataku, nie zdawał sobie sprawy z tego,
co oboje knuli i odbierał ich reakcję, jako akt desperacji. Po
skończonym rysunku nastolatka zaczęła przyglądać się
oponentowi.
—
Mazenderze, to już
teraz. Zaraz wystrzeli zaklęcie.
Chłopak zrobił w
zawrotnym tempie gesty, niezbędne do aktywacji czaru. Wokół nich
powstała płonąca, sześcienna bariera. Potężne smoki wodne
zderzały się z zaporą, która pod ich siłą zaczęła się
zmniejszać.
—
Na co ty czekasz? —
potrząsnęła chłopakiem, a ten oprzytomniał. — Aktywuj portal,
ja nie posiadam wystarczającej energii!
Przedstawiciel
rodziny sowy podszedł do narysowanego kręgu. Wziął głęboki
oddech i z trudem gromadził energię.
—
,,Niezwykłe...
Zbiera kolejną porcję, jednocześnie używa sporej ilość do
utrzymania bariery ogniowej, skrępowania szkieletu i oświetlania
drogi'' — pomyślała, po czym powiedziała na głos. — Nie mam
jej zbyt dużo, ale w jakiś sposób cię wspomogę.
—
Zostaw ją na
później, to nie koniec bitwy.
Tylna ściana
zaczęła się kruszyć, ale nastolatkowie nie przejęli się tym za
bardzo. Większość ich ciał przeteleportowała się. Światło
wokół nich zgasło, jedynie bijący żar ognia, pozwalał im
obserwować otoczenie. Woda stopniowo wdzierała się do wnętrza ich
konstrukcji, nieubłaganie zbliżając się do nich. Zanim jednak to
nastąpiło, zniknęli z pola bitwy.
—
Gdzie właściwie
nas teleportowałeś?
—
Jesteśmy na
terytorium magów, spory kawałek od głównego budynku.
Lejra usłyszała
brzdęk nieśmiertelników, których dźwięk coraz bardziej zniżał
się ku dołowi. Czując się bezpiecznie na nowym obszarze, zapaliła
światło w broni i spojrzała na licznik mocy, który znacznie
ucierpiał od ostatniego ataku na gnoma. Następnie przerzuciła
wzrok na chłopaka, który usiadł i sapał ze zmęczenia.
—
Powiedz mi... Skąd
wiedziałaś, że to typ wodnego zaklęcia?
—
Czy to ważne?
Najważniejsze, że wydostaliśmy się stamtąd.
—
Nie bądź taka,
podziel się tym sekretem ze mną. Skoro mamy tam wracać, musimy
mieć pewność, że nie dojdzie do podobnej sytuacji. — Zaczął
ponownie marudzić.
—
Jak w takim stanie
zamierzasz tam wrócić?
—
Pokłady mocy
powinny zaraz się zregenerować. Mamy misje do wypełnienia, a ja
nie zamierzam jeszcze bardziej splamić imienia mojej rodziny. —
Spuścił wzrok. — Wiesz czemu znalazłem się z tobą na misji?
Czy pan Sagon mówił ci coś o wydarzeniu sprzed roku? — Młoda
dziedziczka spojrzała się na niego dziwnym wzrokiem. — Ech... I
tak każdy o tym wie, a ty prędzej czy później byś się
dowiedziała. Jak już wspomniałem, ma to związek ze zdradą naszej
rodziny. Mój tata wraz z paroma magami podlegającymi nam oraz
osobami bezpośrednio związanymi z naszą rodziną zdradził nas, a
co za tym idzie również całą naszą społeczność. Od jakiegoś
czasu spędzał więcej czasu nad książkami, ale nie sądziłem, że
to w tym celu... Nie mam pojęcia, czemu dumny mag z taką łatwością
zhańbił własne nazwisko. Chyba największą przykrość zrobił
dziadkowi, który pokładał w nim wielkie nadzieje. Obecnie wiemy,
że przebywa nigdzie indziej jak w tym sektorze, do którego nas
wysłali. — Spoważniał. — Powiedz mi szczerze... Jak właściwie
powinienem zachować się, gdy go znowu kiedyś spotkam? Z jednej
strony rozszarpałbym go przy pierwszym spotkaniu, ale wiem, że to
niemożliwe. Z drugiej strony chciałbym wiedzieć, co nim kieruje w
tych hańbiących decyzjach. — Lejra nic nie odpowiedziała. —
Hej! Nie patrz w ten sposób na mnie, wyglądasz jak zombi!
Niemożliwe... — Zaczął panikować. — Czyżby one cię gdzieś
ugryzły i twoja przemiana się rozpoczęła?! Kiedy to nastąpiło?!
Zrobiłaś im zdjęcie? Ech, to nie fair, też chciałem je zobaczyć!
— Nadąsał się.
—
,,Zdecydowanie jest
głupi... Choć te wcześniejsze wyznanie... Musi mu to mocno ciążyć
na sercu'' — pomyślała, choć jej spostrzeżenia nie były
nacechowane emocjonalnie.
—
Powiedz coś,
czyżby przemiana zajęła już twój mózg? Zostań wśród żywych
Lejro! — Zaczął potrząsać dziewczyną.
—
Ile razy mam ci
powtarzać, że apokalipsa jest niemożliwa! — Nieco poddenerwowana
zdjęła jego ręce z siebie. — Zresztą nie wiem jak ty, ale mi
się nie widzi ponowny powrót do twojego znajomego. — Wyjęła
wcześniej skradzioną kartkę i podała ją chłopakowi. — Co ty
na to, aby dać to magom i wymyślić jakieś kłamstwo odnośnie do
ogra? Myślę, że bardziej zależy im na czymś w rodzaju tego
świstka papieru niż na nim. Wystarczy, że przeczytają kawałek i
zrozumieją, że nie było łatwo zdobyć tę informację.
Mazender ze
zdziwieniem wziął kartkę i przeczytał jej zawartość. Następnie
złożył ją tak, jak trzymał ją gnom i go olśniło.
—
Masz znakomity
wzrok. Dostrzegłaś napis na odwrocie ,,Nowy rozkaz'' i szybko
podjęłaś działanie! Jestem pod wrażeniem! — wykrzyknął
podekscytowany. — Te informacje z pewnością pomogą nam
wszystkim! To jest warte dziesięć razy więcej! Przekonałaś mnie
tym argumentem do powrotu.
Wstał
i lekko się zakołysał. Złapał się za głowę, a obraz przed
jego oczami, wirował.
—
,,Szybko zmienia
zdanie'' — pomyślała i zwróciła się do niego. — Usiądź,
jeśli źle się czujesz. I tak za szybko to nam poszło, żeby
ktokolwiek uwierzył, że dokonaliśmy tego własnymi siłami. Gdyby
nie ten łut szczęścia, że trzymał w ten sposób kartkę. —
Chwilę się zamyśliła. — Wiesz, w którą stronę będziemy
musieli dryfować? No i ile nam to zajmie?
—
Oczywiście, że
wiem. Zajmie nam to z godzinę bez odpoczynku. Stworzyłbym kolejny
portal, ale większość energii zużyłem na ten.
Lejra nic nie
odpowiedziała. Siadła dwa metry dalej niż jej towarzysz i
przyglądała się otoczeniu. Przesuwała ręce, które dzierżyły
świecącą broń na wszystkie możliwe kierunki. Doszło do niej, że
nic poza pustką nie znajdowało się w okolicy.
—
Gdy poczujesz się
wystarczająco na siłach, daj znać — odezwała się po czasie.
Mazender kiwnął
tylko głową, a jego wzrok wydawał się błądzić gdzieś w
myślach. Po pewnym czasie dziewczyna zrobiła się senna i nie dała
rady oprzeć się opadającym powiekom.
—
Lejro, Lejro. —
Słyszała niezbyt wyraźnie własne imię i z niechęcią otworzyła
oczy.
Czuła się
zdrętwiała od spania na twardej powierzchni. Nieco rozbudzona
zobaczyła, że chłopak ponownie używał zaklęcia, aby rozświetlić
okolice, tym razem zasięg wynosił około metra.
—
Jak długo tu
jesteśmy?
—
Wystarczająco
długo, aby pomyśleli, że misja nie poszła nam tak łatwo.
Dziewczyna wzięła
swoją broń i oboje ruszyli naprzód. Ograniczone pole widzenia nie
tylko wprowadzało w stan grozy, ale także uniemożliwiało
zaspokojenie ciekawości, odnośnie do potencjalnych obiektów,
mijanych po drodze. Przez większość drogi Lejra musiała
wysłuchiwać wielu zwariowanych przygód Mazendera. Zdecydowanie
dawała mu do zrozumienia, że nie miała na to najmniejszej ochoty,
ale to jeszcze bardziej nakręcało go.
—
Powiedziałem już
tyle o sobie. Może powiesz mi coś na swój temat? Jak właściwie
mianowali cię na dziedziczkę? Nie chcę podważać decyzji pana
Sagona, ale czy aby na pewno myśli racjonalnie? Nie łatwiej byłoby
wystawić kogoś bardziej doświadczonego? Śmierć własnego wnuka
nic go nie nauczyła? — Skierował w jej stronę falę pytań.
—
Skąd mam wiedzieć,
co siedzi mu w głowie? Sama zastanawiam się, czemu nie wybrał
żadnego z wnuków mojej ciotki. Nie są dorośli, ale z pewnością
starsi ode mnie, a przede wszystkim mogą dysponować magią.
—
To przykre, że
sama nie masz aż tak dobrych z nim stosunków. — Posmutniał, ale
zaraz zmienił nastrój i zaczął znowu wypytywać. — Słyszałem,
że wasza rodzina jest bogata. Fajnie mieszka się w waszym zamku?
Byłem u was parę razy i muszę przyznać, że robi wrażenie. Jak
to jest mieć w ogóle służbę na własne zawołanie?
—
Raczej nie sprawia
mi to radości, wolałabym swoje spokojne życie sprzed pół roku.
Wcale to nie wygląda, tak jak na filmach, jeśli to masz na myśli.
— Przeszły ją ciarki, gdy tylko pomyślała o pracownikach
rezydencji. — Poza tym sądziłam, że ten starszy mężczyzna,
który przyszedł z tobą, jest twoim służącym.
—
W żadnym wypadku!
Mój dziadek nie jest w dobrej kondycji, więc poprosił swojego
przyjaciela, żeby zaopiekował się mną. Nie wiem, czemu zachowuje
się, jakby był moją służbą, ale to mnie wkurza. — Nadąsał
się.
Nastała cisza.
Lejra tylko wyczekiwała, kiedy dojdą na miejsce. Gdy w oddali
zobaczyła cel swojej podróży, zaczęła tracić grunt pod nogami,
lewitowała nad ziemią. Dzięki temu poczuła dodatkowy zastrzyk
energii, regenerujący jej zmęczone ciało.
—
Spójrz, w końcu
jesteśmy na miejscu! — Mazender wskazał palcem na budynek. —
Skoro jesteśmy już tak blisko, mogę ci powiedzieć, co
zadecydowałem. — Nastolatka nie wiedziała, jak zareagować. —
Uważam, że jesteś ciekawą osobą. Od początku nie starałaś się
przymilić do mnie, choć wiedziałaś, że bez mojej pomocy raczej
żywa nie wyszłabyś z sektora siedemdziesiątego siódmego. Jesteś
ze mną szczera i potrafisz wyrazić swoje zdanie. — Chłopak
zatrzymał się, a wraz z nim młoda dziedziczka. — Może nie
potrafisz zbyt wiele, ale jesteś wartościową osobą. Jako
przedstawiciel rodziny Penazy, byłbym zaszczycony, jeśli
zgodziłabyś się na sojusz naszych dwóch rodzin. — Uśmiechnął
się i wyciągnął rękę.
Lejra nie
wiedziała, co o tym sądzić. Uważała go za ekscentryka, jednak
proponowany sojusz odbierała jako sukces w reprezentowaniu swojej
rodziny. Niepewnie podała mu rękę.
—
Naprawdę się
zgadzasz? Super! Pamiętaj, ta umowa ma jeden przymusowy warunek. To
tyczy się tylko ciebie, a nie pana Sagona. Nie przepadam za nim, ma
tendencje do wtykania nosa w nie swoje sprawy.
—
,,Czemu mnie to nie
dziwi'' — pomyślała.
Tymczasem doszli do
budynku, z którego mimo późnej godziny, biła duża wiązka
światła. Na zewnątrz na krześle spał starszy mężczyzna, który
najprawdopodobniej cały czas wypatrywał powrotu Mazendera. Chłopak
raz pstryknął palcami a światło, które im towarzyszyło przez
całą drogę, zniknęło. Jak najszybciej dryfował w stronę
staruszka i zaczął go budzić.
—
Co pan wyrabia?!
Jest chłodna noc, zaziębi się Pan na dworze! — zarzucał
nierozwagę pół-śpiącemu mężczyźnie.
Lejra
spojrzała na nich i bez słowa weszła do budynku. Przeszła przez
korytarz, weszła na górę, aby następnie znaleźć się we własnym
pokoju. Nieco zmęczona zażyła kąpieli i położyła się spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz